Ja Wspinacz

AUTOR: admin
O AUTORZE
CRAGmagazine
AUTOR: admin

Redakcja CRAG Magazine to zespół ludzi wielu pasji, ale wszystkich łączy jedna, uwielbienie i dążenie do przebywania na łonie natury. Wspinamy się, skiturujemy, jeździmy na rowerach wszelkiej maści, chodzimy po górach, podróżujemy, bushcraftujemy, biwakujemy, a potem chętnie dzielimy się tym z Wami.
Crag Sport
Jesteśmy młodą, dynamicznie rozwijającą się firmą, której celem jest dostarczanie najwyższej jakości produktów sportowych i turystycznych. Firma działa od 2013 r. jako wyłączny przedstawiciel marki Black Diamond na polskim rynku. W swoim portfolio gromadzimy szereg specjalistycznych marek outdoorowych, będących liderami w branży, związanych ze wspinaniem, aktywnościami górskimi i szeroko pojętym outdoorem.
LIFESTYLE  |   SPORT
25 lipca, 2018

W życiu każdego sportowca przychodzi moment, kiedy zaczyna się zastanawiać nad końcem swojej kariery. Wielu z nas w imię marzeń jest w stanie poświęcić bardzo dużo, bez względu na cenę. Często naszym jedynym zadaniem jest koncentracja na działaniu przybliżającym nas do realizacji naszych celów. Problem pojawia się wtedy, gdy cele te nie zostaną zrealizowane, a marzenia niespełnione. W wielu przypadkach głód zwycięstwa, w zależności od tego kto na jakim etapie życia się znajduje, powoduje frustrację lub wręcz przeciwnie – pojawia się ogromna determinacja i motywacja do działania. Pamiętam jak w 2016 roku mówiłam, że to już mój ostatni sezon, a start w Paryżu będzie moim ostatnim startem w karierze. Pewnie by tak było, gdyby nie feralne 4 miejsce i wielki niedosyt, który pozostał po starcie. Przecież nikt nie chce odchodzić ze świata sportu zapamiętanym jako zdobywca 4-ego miejsca. Właśnie dlatego postanowiłam podjąć walkę jeszcze raz i spełnić swoje marzenia w następnym sezonie.

The World Games Wrocław 2017, fot. Szymon Aksienionek

W sezonie 2017 miały miejsce dwa bardzo ważne wydarzenia sportowe dla mnie jako dla wspinacza „czasówkarza”. Pierwszym z nich były Mistrzostwa Europy, które odbywały się w lipcu we włoskiej miejscowości Campitello di Fassa, znajdującej się na wysokości 1 448 m n.p.m. Piękna, malownicza, mała miejscowość z kapryśną pogodą. To tutaj miałam stoczyć ostatnią bitwę w walce o swoje cele i marzenia. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Mimo świetnego przygotowania, ciało nie wytrzymało. Przed biegiem finałowym poczułam ogromny ból w prawej łydce. Złapał mnie skurcz, który przekreślił moje szanse w walce o medale. Ostatnia bitwa okazała się klęską. Po zawodach czułam ogromny smutek, rozgoryczenie i żal przede wszystkim do siebie. Wiem, że gdzieś w tym wszystkim popełniłam błąd i chyba to najbardziej bolało. Minął jakiś tydzień, gdy znów wróciłam na salę treningową, nie dlatego, że byłam gotowa, ale dlatego, że musiałam, ponieważ lada chwila miało rozpocząć się następne ważne wydarzenie sportowe – The World Games 2017. Podczas każdego treningu wciąż myślałam o wydarzeniach sprzed tygodnia, a nadal boląca łydka nie pozwalała mi o tym zapomnieć. No, ale cóż trzeba robić swoje i tyle. Pełna obaw pojechałam do Wrocławia z zamiarem dania z siebie wszystkiego. Eliminacje szły ciężko. Na pierwszej drodze eliminacyjnej popełniłam bardzo poważny błąd, więc druga droga musiała być idealna, aby zapewnić sobie przejście do następnej rundy. Udało się, do finałów awansowałam z 5 miejsca i na tym też miejscu pozostałam. Niestety pomimo bardzo szybkiego i wyrównanego biegu, nie udało mi się zakwalifikować do następnej rundy. Byłam jednak zadowolona, ponieważ wiedziałam, że dałam z siebie wszystko, a tym razem wygrała po prostu szybsza.

fot. BTW photographers Maziarz/Rajter

Tak właśnie miała zakończyć się moja kariera sportowa, ale coś wewnątrz mnie nie pozwalało mi w ten sposób zamknąć tego rozdziału. Po długim odpoczynku od wspinania i wyleczeniu wszelkich kontuzji doszłam do wniosku, że powinnam coś z tym zrobić. W okolicach października pojawił się pomysł, aby po raz ostatni spróbować i dać sobie jeszcze jedną szanse, w końcu do trzech razy sztuka. Nie wszystko jest jednak tak proste jak się wydaje. Oprócz sportu jest również normalne życie. Za coś trzeba przecież żyć, opłacić mieszkanie i rachunki, więc pojawiło się koleje wyzwanie: jak pogodzić treningi z normalną, pełnoetatową pracą? Początki jak zawsze bywają trudne, ale z czasem, gdy się wszystko poukłada jest już łatwiej. Uważam, że w tej kwestii mam podwójne szczęście, ponieważ po pierwsze trafiła mi się cudowna praca z dziećmi w szkole, która związana jest ze wspinaniem. Po drugie mam fantastycznych pracodawców, którzy nie widzą przeszkód w moich wyjazdach na zawody i związanym z tym dodatkowym urlopem. Oprócz pracy w szkole, prowadzę również treningi personalne na siłowni oraz zajęcia indywidualne dla dzieci na ścianie wspinaczkowej. Dziennie pracuje niemal 10 godzin, kończąc często pracę o godzinie 22. Jedyną porą, kiedy mogę pójść spokojnie na trening jest ranek, jednak po tylu godzinach pracy nie mam ochoty ani chęci na wczesne wstawanie. Wiem jednak że muszę, ponieważ później nie będzie na to czasu. Z siłownią sprawa wygląda łatwo, dlatego że jest ona otwarta 24h/dobę. Problem pojawia się jednak z treningiem wspinaczkowym, ze względu na to, że ściany w Lublinie są otwarte w ściśle określonych godzinach. Z tego powodu często jest tak, że wychodzę z pracy, prowadzę treningi na ścianie lub na siłowni i dopiero gdzieś tam na szarym końcu dnia mam czas dla siebie i swojego wspinania, o ile ściana jest jeszcze otwarta. Dni, tygodnie i miesiące mijają szybko. Przez te wszystkie lata mojego „podwójnego” życia nauczyłam się, że nie samym wspinaniem i pracą człowiek żyje. Najważniejszy jest balans między życiem osobistym, zawodowym i treningami. Dopiero po odkryciu złotego środka między tymi trzema sferami mogę stwierdzić, że jestem szczęśliwa i z uśmiechem na twarzy oraz w towarzystwie osób, które są ze mną na dobre i na złe, mogę realizować swoje cele.

fot. Eddie Fowke

W tym sezonie na celownik wzięłam sobie nie tylko Mistrzostwa Świata w Innsbrucku, ale również postanowiłam wrócić do regularnych startów w Pucharze Świata. Nic tak nie przygotuje mnie do walki o medale na MŚ, jak regularny udział w zawodach. Obecnie nie do końca wyobrażam sobie powrót do życia na walizkach, ale w głębi siebie czuje, że tego potrzebuję i że to właśnie tego zabrakło w poprzednim sezonie. Poza tym, jeśli mam być szczera, to trochę za tym tęsknie. Brakuje mi tego dreszczyku emocji, pojawiającego się podczas każdego pakowania walizek oraz adrenaliny towarzyszącej w czasie startu. Wiem, że początkowo trudno będzie mi się na nowo przyzwyczaić do rygoru związanego z regularnymi startami i wyjazdami, bo powroty są zawsze trudne. Jestem jednak pewna, że gruntowny odpoczynek, całkowita regeneracja i świeżość oraz nowe doświadczenia nabyte w czasie dwóch trudnych dla mnie startów w ubiegłym roku zaprocentują w nadchodzącym sezonie 2018. Obecnie jeszcze wiele kwestii związanych z nadchodzącym sezonem stoi pod znakiem zapytania, ale to czego jestem pewna to myśl, że sezon 2018 będzie tym ostatnim i mam nadzieję, że jednym z najlepszych.

Aleksandra Rudzińska

Zobacz także

PRODUKTY
17 lutego, 2021

Patagonia: Stawiamy na recykling!

PRZECZYTAJ
PODRÓŻE
17 października, 2016

Uganda no problem

PRZECZYTAJ
LIFESTYLE  |   PODRÓŻE  |   SPORT
08 października, 2018

Kajakiem po Nilu

PRZECZYTAJ