Plan był prosty. Spotkają się w Nicei, potem pojadą do Verdon. Nie widzieli się od miesiąca. Jeden telefon od jej mamy skomplikował sprawy. Babcia w szpitalu, wracaj jak najszybciej. On zostaje we Francji, ona wsiada w następny samolot do Toronto.
Podczas wielogodzinnego czuwania przy szpitalnym łóżku, przegląda internet. Klika post od znajomego i robi jej się gorąco. Przez osiem lat prosiła go kilkakrotnie, żeby przestał publicznie naśmiewać się z jej wagi. (Niepotwierdzona wieść niesie, że jako zawodniczka zmagała się z zaburzeniami odżywiania.) Tym razem w zamierzeniu śmieszny obrazek przedstawia otyłą kobietę w uścisku atletycznego mężczyzny. Według autora posta, tak wyglądają jej wakacje w Verdon.
Ale zamiast słonecznego Verdon jest szpital i widmo pogrzebu. Dziewczyna szybko klika publiczną odpowiedź: “o ile docinki mogą być lekkie i zabawne, to te treści nie są lekkie, tylko zjadliwe i nieustające”. Post publikuje na swoim oficjalnym instagramie. Nazywa się Sasha DiGiulian, a jej konto obserwuje 368 tysięcy fanów.
W przeciągu godziny jest już kilkaset komentarzy. Większość z nich skierowana jest przeciwko prześmiewcy. Joe Kinder ma na koncie drogi sportowe za 9a+, ale w środowisku znany jest z głupich żarcików. Tym razem poczucie humoru obróciło się przeciwko niemu.
Naśmiewanie się z wagi o dziesięć lat młodszej koleżanki nie mieści się w kanonach dobrego smaku internautów i sąd opinii publicznej jest nieubłagany. Joe przegiął, internetowy tłum domaga się, aby sponsorzy rozwiązali z nim kontrakt. W przeciągu dwóch dni Kinder zostaje wylany przez Black Diamond i La Sportivę.
Oczywiście pojawiły się i komentarze domagające się prawa do żartów, jednak większość internautów zauważyła niuans, który umknął obrońcom Kindera. Jego prześmiewcze posty nie były zawieszone w próżni, tylko mocno osadzone w kulturze, która notorycznie ocenia, cenzuruje i reguluje kobiece ciało. W kulturze, która na domiar tego wymaga, żebyśmy zgadzały się na taki stan rzeczy. Sprzeciw oznacza, że nie znasz się na żartach, a w ogóle to złap trochę dystansu!
DiGiulian już wcześniej padała ofiarą takiego myślenia. Kiedy w 2011 roku wpięła się do łańcucha “Pure Imagination” w Red River Gorge (8c+, wtedy 9a), zamiast zwrócić uwagę na talent osiemnastolatki, sporo wspinaczy miało problem z jej wizerunkiem. “Taka słodka, taka różowa, taka blond […], taka płytka i sztuczna”, głosi jeden z wielu krytycznych komentarzy na stronie 8a.nu.
A przecież to bardzo ważne, żeby kobieta w sporcie nie była zbyt blond. Lepiej też, żeby nie była zbyt ładna. Najlepiej przeciętna, niech nie rzuca się w oczy. Ale nie za brzydka. Koledzy muszą mieć na czym zawiesić oko. Za duże mięśnie? Babochłop. Za chuda? Anorektyczka. Luźne ubranie? Chowa się, szara myszka. Krótkie spodenki? Pokazuje tyłek! Zdjęła koszulkę? Ale prowokuje!
Sprzeciwiając się żartom Kindera, DiGiulian sprzeciwiła się kulturze, która wciąż stawia kobiety w dużo trudniejszej sytuacji niż mężczyzn. Nie jest to jawna, łatwo dostrzegalna dyskryminacja, tylko systemowe, subtelne różnice. Te drobne różnice, które sprawiają, że wśród sponsorowanych wspinaczy tylko 29 procent stanowią kobiety. Jednocześnie ponad 80 procent pacjentów z zaburzeniami odżywiania to kobiety, które zarabiają średnio 20 procent mniej niż mężczyźni i dziewięć razy częściej padają ofiarą gwałtu. (Statystyki z USA.)
Głęboko zakorzeniona dyskryminacja jest wspólnym mianownikiem dla niestosownych żartów, nierówności ekonomicznej i przemocy seksualnej. Normalizacja negatywnych zachowań – także tych drobnych – wobec kobiet to jeden z filarów, który ją podtrzymuje.
Jako osoba publiczna i zaangażowana w działalność na rzecz równouprawnienia, DiGiulian postanowiła wykorzystać internetową popularność i zwrócić uwagę na problem. Znaczna większość odbiorców poparła jej stanowisko, ale byli i tacy, którzy zupełnie go nie zrozumieli.
Ci drudzy nawoływali, aby nie upolityczniać wspinania i zamiast brudzić sobie ręce nieprzyjemnymi tematami, “po prostu się wspinać”. Ten z pozoru niewinny postulat jest głęboko zakorzeniony w uprzywilejowaniu. Jasne, fajnie jest po prostu się wspinać, kiedy nikt cię nie dyskryminuje. Stawienie czoła seksizmowi wymaga odwagi, a postawienie się po stronie ofiary – wrażliwości. Na szczęście coraz bardziej popularne są ruchy popularyzujące równouprawnienie i zwracające uwagę na wciąż nierozwiązane problemy społeczne.
Ale choć lepiej rozmawiać online niż w ogóle, to media społecznościowe nie są idealną platformą dla dojrzałej dyskusji. Spór DiGiulian i Kindera z jednej strony naświetlił sprawę, a z drugiej nieco ją pogrzebał. Eskalacja reakcji na głupie docinki pachnie przedszkolną piaskownicą. Niepotrzebna polaryzacja utrudnia porozumienie, a obrońcy Joe utwierdzają się w przekonaniu, że przecież nic się nie stało.
Joe Kinder jest niewątpliwie świetnym wspinaczem i pewnie też sympatycznym kolesiem. Trochę szkoda, że stracił robotę, ale sponsorowany wspinacz to nie święta krowa. Podpisuje kontrakt, w którym zobowiązuje się być przykładnym członkiem wspinaczkowej społeczności. Jeśli nie dotrzymuje umowy, sprawa jest prosta i taka właśnie była dla internautów, którzy popchnęli BD i Sportivę do podjęcia działania.
Media społecznościowe bywają papierkiem lakmusowym zmian zachodzących w kulturze. Jeszcze kilka lat temu w Polsce prześmiewczy artykuł instruujący mężczyzn, ‘jak przeżyć w górach z kobietą”, nie wzbudziłby niczyjego zdziwienia. Popularny portal radził panom między innymi, aby “pozwolili” partnerce nieść jej źle zapakowany plecak aż sama poprosi o pomoc. Jednak ta samozwańcza “instrukcja obsługi kobiety” (trochę tak, jak pralki – czy istnieje lepszy przykład uprzedmiotowienia?) zniknęła z internetu w przeciągu zaledwie 48 godzin. Portal ugiął się pod ciężarem negatywnych komentarzy.
Oczywiście byli i tacy, którzy radzili oburzonym kobietom (oburzonych mężczyzn też było sporo), żeby złapały dystans i nauczyły śmiać się z siebie. Jednak dystans niczego nie zmienia na lepsze, a czas jest najwyższy, żeby żarty bazujące na cechach prawnie chronionych (płeć, wiek, rasa, religia, etc.) przeszły do lamusa. Dlatego śmiejmy się, ale sami z siebie, a innym ofiarujmy odrobinę empatii.
Zofia Reych