Mówi się, że są najlepszymi przyjaciółmi człowieka. Choć są z nami od dawien dawna, wciąż bardzo niewiele osób daje im szansę, by aktywnie towarzyszyły w realizowaniu ich sportowych pasji. Psy, bo oczywiście o nich mowa, chyba jak żadne inne zwierzęta nadają się do tego wręcz idealnie. Wystarczy poświęcić im odpowiednią ilość czasu, aby w nagrodę dostać wiernego, wytrzymałego i zawsze gotowego na przygodę kompana, którego merdający ze szczęścia ogon utwierdzi nas w przekonaniu, że nasze plany są fajne.
Do czworonoga, który miał stać się towarzyszem mojego biegowego życia, dojrzewałem bardzo długo. Spore obawy, czy sprostam jako opiekun i przede wszystkim, czy tak naprawdę ten psiak nie będzie bardziej przeszkadzał niż cieszył, zmusiły do mocnego i wielokrotnego przeanalizowania tematu. Dzisiaj po prawie ośmiu latach wspólnej przygody wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji, jaką w życiu podjąłem. Przez ten czas było nam dane przeżyć tyle niesamowitych chwil na górskich szlakach, że teraz już ciężko mi wyobrazić sobie życie bez psa. Moją pasją są biegi górskie, wokół których od dobrych kilku lat kręci się moje życie. Od prawie ośmiu kręci się ze mną w tym wszystkim suczka rasy Border Collie o imieniu Dea. Każdy dobry team potrzebuje czasu, żeby zagrało i działało jak należy. Tak samo było też z nami. Od szczeniaka Deśka krok po kroku nabierała sił w biegu. Zimą przedzierała się w głębokim śniegu podczas skitourowych wycieczek, a po mieście towarzyszyła mi biegnąc obok roweru w drodze do i z pracy. Wspólna praca stworzyła całkiem udany zespół, który już nie raz dawał sobie radę w trudnych warunkach i przebył tysiące górskich kilometrów.
Początki nie były jednak takie proste. Pamiętam naszą pierwszą poważną wyprawę… do zoologicznego z trzymiesięcznym szczeniakiem. Droga do sklepu oddalonego o jakieś 1,5 kilometra zajęła nam dobre dwie godziny i jak na tak krótki odcinek, była niezwykle interesująca. Na miejscu Dea padła na podłogę i zasnęła. Drogę powrotną pokonała na moich rękach, więc już zdecydowanie szybciej. Nasze pierwsze, całkiem niewinne doświadczenie już wtedy dało mi mądrą lekcję na przyszłość. Planując jakąkolwiek aktywność z psem, przede wszystkim musimy jej charakter i stopień trudności dopasować do możliwości naszego kompana. Musimy też pamiętać o kilku podstawowych rzeczach.
Po pierwsze – pogoda! Nasze czworonogi nie posiadają gruczołów potowych – jak ludzie. Rozgrzane ciało schładzają dysząc, wywalając przy tym mocno ukrwiony język na zewnątrz. Za jego pomocą – zwilżając go śliną i chłodząc powietrzem, pies odprowadza nadmiar ciepła. Czyli… w upalne dni pies nie pobiega z nami zbyt długo. Trening będzie krótszy, by ograniczyć psiakowi duży i męczący wysiłek. Dajmy mu również więcej czasu na złapanie oddechu i przede wszystkim pamiętajmy o wodzie do picia. My górskie treningi i wycieczki w okresie letnich upałów zawsze planujemy w zalesionym terenie z dostępem do górskich strumyków, gdzie Dea może się schłodzić i ugasić pragnienie. Drugą ważną sprawą są psie opuszki, o które trzeba odpowiednio zadbać i mieć je pod kontrolą. Ja również musiałem się tego nauczyć – niestety nie na własnej skórze, ale na przykładzie Dei. Pamiętam nasze pierwsze wspólne biegowe 30 km w Beskidzie Małym. Był ciepły letni dzień i plan na długie wybieganie z grupą znajomych. W tempie pozwalającym na swobodą rozmowę, przemierzaliśmy suche i rozgrzane słońcem szlaki w okolicach Potrójnej. Dea, szczęśliwa, że tak liczne stado i tyle się dzieje, była wszędzie, robiąc przy tym drugie tyle kilometrów. Zajęty rozmowami i biegiem, widząc, że ciągle jest gdzieś obok, nie zwracałem na nią większej uwagi niż zwykle. Dopiero na parkingu zauważyłem, że psina intensywnie liże sobie łapy. Okazało się, że biedaczysko zdarło do krwi wszystkie opuszki. Psy będą robiły wszystko, żeby tylko nie zostały same. Będą biegły, nawet jeśli coś będzie nie tak, bojąc się, że je zostawimy. To my musimy nauczyć się je obserwować i odpowiednio wcześnie reagować na pojawiające się sygnały. Mając u boku takiego kompana, który nie powie co mu dolega, trzeba nauczyć się co możemy z nim planować, a co jest ponad jego siły i możliwości. Wysuszone i spękane opuszki dobrze jest smarować wazeliną, która poprawi ich stan. Zimą też bardzo dobrze się sprawdza, chroniąc łapy przed mrozem i solą wysypywaną tonami na miejskie chodniki. Dodatkowo, naszą podręczną apteczkę musimy zaopatrzyć w skarpeto-buta, którego zakładamy psu w razie skaleczenia łapy, co zdarza się czasem na górskim szlaku.
Ciężko mi pisać konkretnie o treningu biegowym z psem. Z naszej dwójki to ja biegam według konkretnego planu. Dei jest wszystko jedno, więc dostosowuje się do mnie. Jedno jest pewne – niezależnie od planu, pogody i dystansu, zawsze cieszy ją to bieganie. Długie górskie trasy i zimowe skitoury są zdecydowanie jej ulubionymi aktywnościami. Wtedy wyraźnie widać, że jest psem szczęśliwym i woli przebieranie łapami od leżenia na ciepłej kanapie. Kiedyś założę jej drugi zegarek z GPS i zobaczę, ile nadrabia biegając tam i z powrotem. Kiedy biegamy, wszędzie jej pełno. Najpierw zjawia się obok z patykiem w pysku, by już za chwilę minąć mnie ciągnąc za sobą wielki konar drzewa. Biega wszędzie, ale zawsze chcę, by była w zasięgu mojego wzroku – i to też musieliśmy wypracować. W miejscach gdzie można, puszczam ją z lonży, żebyśmy mogli bardziej swobodnie poruszać się w trudnym górskim terenie. Na początku był problem z dziką zwierzyną, za którą bardzo często gnała do lasu, kompletnie nie słuchając żadnej komendy. Kiedyś nawet pobiegła za sarnami i zniknęła na dobre 20 minut. Mocno mnie wtedy nastraszyła i wiedziałem, że będzie trzeba nad tym popracować, jeżeli chcemy spędzać ten czas bezstresowo. Dea jest bardzo posłuszną i szybko ucząca się suczką. Wystarczyło kilka razy to przećwiczyć w praktyce, uprzedzając jej ucieczkę zdecydowanym i bardzo mocnym zakazem pogoni za zwierzyną, która pojawiała się w zasięgu wzroku. Jestem jednak świadomy, że z większością psów będzie to dużo trudniejsze, ale na pewno możliwe. Oczywiście tam gdzie jest to wymagane, biegamy z gumową lonżą, która amortyzuje szarpnięcia psa. Dea ma specjalne szelki szyte na wymiar. Są one zaprojektowane tak, by podczas ciągnięcia, siły rozkładały się prawidłowo i nie uciskały szyi, co ma miejsce przy noszeniu zwykłej obroży. Cena takich szelek wcale nie jest dużo wyższa od zwykłych sklepowych, a wykonanie i użyte materiały wystarczą zdecydowanie na długie lata. Do szelek przyczepiamy obowiązkowo adresownik z naszymi danymi kontaktowymi. To mała rzecz, która może uratować naszego psa. Jako pasa używam starej uprzęży wspinaczkowej, w której obciąłem nogawki. Jest tanio, lekko, a szeroki pas na odcinku lędźwiowym dobrze się sprawdza, zwłaszcza gdy pies jest typem pociągowym.
Żeby jednak sprawnie poruszać się w trudnym technicznie terenie na krótko, czyli połączeni lonżą, musimy nauczyć psa podstawowych komend. Gumowy pas daje około 1,5 metra odstępu, co podczas biegu zmusza do dużej ostrożności i wymaga od psa zdecydowanego prowadzenia. Od początku uczymy się poruszania gęsiego, gdzie pies jest siłą napędową i czeka na nasze komendy „lewa” lub „prawa”. Dobrą metodą uczenia psa reagowania na komendy zmiany strony, jest pociągnięcie lonży w daną stronę podczas biegania i kilkukrotne nazwanie danego kierunku. Z czasem zbliżając się do skrzyżowania ścieżek, wystarczy jedno słowo, by napęd na cztery łapy poprowadził nas tam, gdzie chcemy.
My najczęściej spędzamy czas na górskich szlakach, bo tam, na prędkości czujemy się najlepiej. Mieliśmy też przyjemność sprawdzenia jak to jest np. na kajakach, czy nartach biegowych. Myślę, że pies bardzo niewiele nas ogranicza i tylko od nas zależy czy będziemy się chcieli swoją pasją podzielić z naszym czworonożnym przyjacielem. Jeżeli tylko zbudujecie swój zespół na radości wspólnie spędzanego czasu i zapewnicie psu bezpieczeństwo, przeżyjecie wiele niezapomnianych przygód.
Paweł „Pigmej” Krawczyk