Trekking w Niebiańskich Górach czyli Tien-Shan intro

AUTOR: admin
O AUTORZE
CRAGmagazine
AUTOR: admin

Redakcja CRAG Magazine to zespół ludzi wielu pasji, ale wszystkich łączy jedna, uwielbienie i dążenie do przebywania na łonie natury. Wspinamy się, skiturujemy, jeździmy na rowerach wszelkiej maści, chodzimy po górach, podróżujemy, bushcraftujemy, biwakujemy, a potem chętnie dzielimy się tym z Wami.
Crag Sport
Jesteśmy młodą, dynamicznie rozwijającą się firmą, której celem jest dostarczanie najwyższej jakości produktów sportowych i turystycznych. Firma działa od 2013 r. jako wyłączny przedstawiciel marki Black Diamond na polskim rynku. W swoim portfolio gromadzimy szereg specjalistycznych marek outdoorowych, będących liderami w branży, związanych ze wspinaniem, aktywnościami górskimi i szeroko pojętym outdoorem.
LIFESTYLE  |   PODRÓŻE
26 listopada, 2019

Zima w Tien-szanie przychodzi zawsze nie w porę…. Na przykład 18 sierpnia. Temperatura spada poniżej zera, a mokry, ciężki śnieg pokrywa grubą warstwą przełęcze. Lato w jeden wieczór zamienia się w zimę…. Ale po kolei!

Pomysł był prosty: bierzemy namioty, pakujemy plecaki i wyruszamy powłóczyć się po Tien-Shanie. W planie mamy 75km trekkingu z Jety Oguz przez Telety pass, jezioro Ala-Kul, Altyn Arashan do Ak-Suu. Przekraczamy dwie przełęcze powyżej 3,8 tysiąca metrów. Śpimy w namiotach, ewentualnie w yurtach, a w Altyn-Arashanie, po kilku dniach wędrówki, relaksujemy się w gorących źródłach.

Ruszamy! Lądujemy w Almatach w Kazachstanie 18 sierpnia wcześnie rano. Szczyt sezonu turystycznego zbliża się ku końcowi, ale tanie loty sprawiły, że wszędzie na lotnisku słychać polski, czeski lub słowacki. Nie chcąc tracić czasu i nie mogąc się już doczekać gór, wsiadamy na lotnisku w autobus i zaczynamy przeprawę do Karakolu – bramy Tien-Szanu.

Dotarcie do Karakolu z Almat jest dość czasochłonne, ale jest najtańszą opcją (można lecieć bezpośrednio do Biszkeku, jednak loty są dużo droższe). Z lotniska trzeba się dostać autobusem (lub taksówka) na dworzec zachodni (Zapadnyi Wogzal), z którego odchodzą marszrutki do Biszkeku (czas przejazdu to ok. 5h z przejściem granicy). Z dworca w Biszkeku łapiemy już marszrutkę do Karakolu (ok. 6h). Można wybrać alternatywną trasę przez Kegen, która jest krótsza, ale z przejścia granicznego do Karakolu nie ma transportu publicznego, a nie chcieliśmy ryzykować łapania stopa większą grupą.

Po całym dniu jazdy marszrutką, docieramy do Karakolu. Mimo, że czasochłonna, podróż się nie dłuży bo widoki są przepiękne! Po lewej stronie podziwiamy pasmo górskie Kungej Ałatu oddzielające Kazachstan od Kirgistanu, a po prawej stronie jezioro Issyk-Kul – co do wielkości drugie jezioro górskie na świecie.

Zatrzymujemy się w małym przytulnym hostelu, niedaleko centrum z angielskojęzyczna obsługą (a to duża rzadkość!). Przepakowujemy rzeczy, zostawiamy depozyt i rano ruszamy w góry! Taksówkarz (taksówka to najpopularniejszy środek transportu poza marszrutkami, bardzo tani jak nasze warunki i często jedyny możliwy!) wiezie nas do miejscowości Jety Oguz, z której zaczyna się nasz trekking.

Podejście pierwsze
Jety-Oguz to wioska położona we wschodnim Kirgistanie, ale i nazwa resortu, którego gorące źródła były znane ze swych właściwości leczniczych już od czasów starożytnych, ale dla nas to jest brama do raju – w góry! Chcąc się tu dostać z Karakolu koniecznie weźcie taksówkę, która was dowiezie do resortu (zaoszczędzicie 10km przechadzki asfaltem z wioski), a dla leniwych istnieje opcja pojechania kolejnych 3-4km do „yurt campu” w środku doliny.

Sama wioska i resort nie są atrakcyjne, ale nad szarymi zabudowaniami uzdrowiska wznosi się niesamowita formacja skalna zwana „Siedem byków”.

Pstrykamy kilka zdjęć, zakładamy plecaki i ruszamy! Naszym celem na dziś jest podejście jak najbliżej pod przełęcz Telety (3800m n.p.m.). Do base campu pod przełęczą mamy 6h marszu (ok. 14km). Chcemy podejść jak najwyżej i rozbić się przed zmrokiem. Szlak nie jest oznaczony, ale szeroka, wydeptana i rozjeżdżona ścieżka nie pozostawia wątpliwości, że idziemy w dobrym kierunku.

Po 30min marszu w deszczu i błocie udaje nam się złapać stopa i przemiła, kirgiska para podwozi nas terenowym busem, na ogromną, polodowcową polanę pełną yurt, koni i turystów (oznaczone na mapie jako „Yurt camp”) skąd zaczyna się już właściwy trekking.


Przecinamy ją środkiem, oddalając się od gwaru ludzi. Droga dalej jest szeroka i wygodna, przewyższenie niewielkie. Gdzieniegdzie spotykamy yurty w których mieszkają pasterze. Deszcz ustaje na chwilę. Morale dopisuje, wydaję się, że się uda!


Niestety po drodze mijamy coraz więcej turystów (i to dobrze wyposażonych!), którzy cofają się spod przełęczy mówiąc, że w nocy spadł śnieg i przejście jest niemożliwe. Przełęcz leży pomiędzy dwoma szczytami, w wyższych partiach śnieg sięga pasa, a zagrożenie lawinowe jest tak duże, że ryzykować nie warto. Na początku nie przejmujemy się tymi informacjami i dziarsko podążamy w górę, ale kiedy potwierdza to kolejna już ekipa, miny nam trochę rzedną. Po krótkiej naradzie  postanawiamy jednak iść dalej w górę i zobaczyć to na własne oczy.

Koło godziny 18:00 docieramy do rozległej polany, na której postanawiamy rozbić obóz. Deszcz nas nie oszczędza, ziemia jest nasiąknięta wodą jak gąbka, ale udaje nam się znaleźć dogodne miejsce nad rzeką, niedaleko pasterskiej yurty. Oprócz kirgiskiej rodziny jesteśmy sami w dolinie.

Znajdujemy się na wysokości ok. 2900m n.p.m., niedaleko base campu zaznaczonego na mapie (maps.me – Eco Track Camp). Rozkładamy szybko namioty i dyskutujemy o planie na kolejny dzień. Szczyty wokół nas (gdzieś od wysokości 3100m n.p.m.) pokryte są śniegiem i niestety nie jest to cienka warstwa cukru pudru, jaka spada na Tatry jesienią, zwiastując zimę, ale ciężki ,mokry śnieg, odkładający się w depozytach. Postanawiamy jednak nie poddawać się tak łatwo i podejść następnego dnia pod przełęcz. Prognoza pogody obiecuje, że kolejne dni mają być bez opadów, więc liczymy na to że pokrywa śnieżna się ustabilizuje, zagrożenie lawinowe spadnie i za dwa dni będziemy mogli przeprawić się przez przełęcz do następnej doliny. Zasypiamy przy szumie deszczu i strumienia.


Niestety plany krzyżuje nam nie tylko pogoda (całą noc padał deszcz, a wyżej śnieg), ale jeszcze bakterie, które zafundowały niektórym członkom naszej wyprawy bezsenną noc i niemożność przełknięcia czegokolwiek. Zastanawiamy się nad wycofem. Naszą decyzję sankcjonuje pani Kirgizka, z sąsiedniej yurty, która przyszła z wizytą, chcąc nas ostrzec, ze przez przełęcz nie da się przejść bo depozyty śniegu są duże, a zbocze po drugiej stronie jest bardzo strome, więc na pewno będzie lawinowo. Pakujemy więc niechętnie namioty i postanawiamy wrócić do Karakolu. Zrobić dzień resta, wysuszyć ubrania i kontynuować naszą trasę już za przełęczą.

Dzień restowy
Dzień restowy spędzamy w przepięknym kanionie Skazka (ok. 1h40min marszrutką od Karakolu) i nad jeziorem Issyk-Kul. Kanion jest jedną z większych atrakcji turystycznych w regionie co sprawia, że do wycieczki tam jesteśmy nastawieni trochę sceptycznie – bojąc się tłumów turytów, ale rozczarowujemy się bardzo pozytywnie! Miejsce zachwyca urodą! Polecamy zejść ze szlaku i zapuścić się głębiej, na lewo od głównego wejścia, a na pewno nie pożałujecie.

Podejście drugie
Wypoczęci i na nowo zmotywowani wracamy w góry. Chcemy kontynuować nasz plan i dojść z doliny Karakol do jeziora Ala-Kol (3500m n.p.m), stamtąd przez przełęcz (3900m n.p.m.) przedostać się do miejscowości Altyn-Arashan. Plan na pierwszy dzień zakłada dotarcie do base campu pod Ala-Kolem i wycieczkę na lekko na lodowiec pod peak Karakol. Wyruszamy rano marszrutką z Karakolu do granic Parku Narodowego, po dotarciu na miejsce przekonujemy kierowcę, żeby za drobna opłata podwiózł nas kawałek dalej (30min) co zaoszczędzi nam nieciekawej wędrówki przez wsie.

Według maps.me do base campu mamy jakieś 4h (12km) i ledwie 500m przewyższenia. Droga jest szeroka i ubita droga, więc zakładamy, że dotrzemy szybciej niż przewiduje mapa, ale dolina jest tak piękna, że ciągłe postoje na zdjęcia nie pozwalają nam nadrobić czasu. W końcu docieramy do Campu Karakol, który jest położony na przepięknej polanie. Camp daje możliwość rozłożenia swoich namiotów i skorzystania z wygód (toaleta, bieżąca woda pitna poprowadzona wężem z górskiego strumienia, mensa) za drobna opłata (180 somów = 10zł) lub spania w yurcie (300 somów = 17zł). Właściciele są przyjaźni, turystów niewiele, pogoda – w końcu! – przepiękna. Pochłaniamy szybko liofy (kto może po ostatnich  przygodach….), zostawiamy rzeczy i wyruszamy na lekko w kierunku lodowca.


Pod sam lodowiec z base campu jest jakieś 5.5h drogi (13km, 600m przewyższenia). Planujemy podejść jak najdalej się da i wrócić przed zmrokiem bo według porannych prognoz o 18:00 miało padać. Mamy 4h. Po ok. 3h marszu w stylu light & fast – w międzyczasie uganiając się po łące za niezwykle tłuściutkimi i fotogenicznymi świstakami – docieramy do pierwszej moreny lodowca. Niestety – zgodnie z prognozą – pogoda zaczyna się psuć. Chmury całkowicie zasłoniły szczyt, a wiatr sprawia, że robi się naprawdę zimno. Grzmi. Wiatr się wzmaga. Odwrót! Zaczyna padać. Zbiegamy w dół w deszczu i gradzie. Wracamy do campu cali mokrzy i zziębnięci, co sprzyja decyzji o porzuceniu namiotu i przespaniu się w suchej (choć zimnej) yurcie. Kirgiska wódeczka pomaga nam zasnąć.


Budzimy się rano i po szybkim śniadaniu ruszamy. Plan na ten dzień jest dość ambitny: chcemy podejść do jeziora Ala-Kul (3 500m n.p.m.) i przejść przez przełęcz (400m wyżej) do miejscowości Altyn-Arashan. Czeka nas około 17km marszu i 1300m przewyższenia. Słońce świeci zapowiadając piękny dzień. W drogę!

Podejście do jeziora jest niezwykle urokliwe i zróżnicowane. Zaczyna się przez las i górskie łąki, na których pasą się stada koni, następnie trzeba się przedostać przez gołoborza, mijając wodospad, by na koniec stromą ścieżka pod górę wejść w skalny, „jedynkowy” teren i stanąć na przełęczy z zapierającym dech piersiach widokiem na jezioro. Idzie nam mozolnie. Słońce świeci, sprawiając, że jest bardzo gorąco, ścieżka momentami pnie się ostro w górę, a część z nas dalej cierpi po spotkaniu z kirgiskimi bakteriami.


Ale dotarliśmy! A widok na lazurowe jezioro, otoczone ośnieżonymi szczytami wynagradza nam trudy podejścia. Rozkładamy się na chwilę nad brzegiem, uzupełniamy zapas kalorii i ruszamy na przełęcz (3 900m. n.p.m, ok 3h marszu i 400m przewyższenia). Prognozy mówią, że dziś też nie wrócimy susi i oczywiście, niestety się sprawdzają. Zaczynamy podejście jeszcze w pełnym słońcu ale szybko zrywa się wiatr, a po godzinie przychodzą chmury. I śnieg. Opad nie jest duży więc nie utrudnia wędrówki (co innego wysokość i zmęczenie…). Stajemy na przełęczy, dookoła leży śnieg, a deszcz robi się coraz bardziej ulewny. Nie chcąc tracić czasu i ryzykować burzy na prawie 4 tysiącach metrów, zbiegamy (zjeżdżamy?) szybko prawie pionową ścianą, w błocie i śniegu do kolan. Uciekamy przed burzą w dół, do najbliższych widocznych yurt! Gdy do nich dochodzimy deszcz robi się lżejszy, a my mimo zmęczenia, siłą woli opieramy się chęci wypicia piwa i pozostania na noc. Ruszamy w dalej do Altyn Arashan. Zejście jest bardzo długie i męczące. Ciężkie plecaki nie czynią go przyjemniejszym. Na zmianę pada deszcz i świeci słońce, ale myśl o ciepłej zupie, gorących źródłach (Altyn Arashan słynie z naturalnych, gorących źródeł!) i suchym miejscu do spania, sprawia, że znajdujemy w sobie resztkę sił. Na miejsce docieramy przed zmrokiem. Szukamy noclegu. Wioska niestety rozczarowuje. Straciła urok małych, górskich przysiółków na rzecz komercji. Noclegi są dość drogie (jak na Kirgistan), a standard pozostawia wiele do życzenia. Gorące źródła nie są niestety dzikie – jak to miało miejsce w naszych wyobrażeniach – a ujarzmione rurami i obudowane czymś co bardziej przypomina wybetonowany kurnik, niż miejsce relaksu. Wybieramy najlepszy. Z największym basem. Na szczęście domowe jedzenie zrobione przez gospodynie rekompensuje trochę te rozczarowania. Po godzinnym seansie w gorącej wodzie, zasypiamy w ciepłej yurcie. Szczęśliwi, że na następny dzień przed nami ostatni odcinek – 15km w dół do miejscowości Ak-Suu. Stamtąd już tylko marszrutka do Karakolu i chwila wytchnienia od plecaka.

Informacje praktyczne:
Kiedy jechać? – Najlepszy okres jest od czerwca do połowy września
Czym jechać? – Najtańsze są loty do Almat. My lecieliśmy Ukrainian Airlines z Krakowa i płaciliśmy około 1400zł.
Waluta – Som kirgiski; 1zł = ok. 18 som
Mapy – jesli komuś zależy na mapie papierowej polecam mapę firmy TerraQuest, ale równie świetnie sprawdziła się aplikacja Maps.me. Po ściągnięciu danego obszaru na telefon mapa bardzo dobrze pracuje w trybie offline i umożliwia wyznaczanie czasów przejścia również górskich szlaków.
Pogoda – do sprawdzania pogody polecamy aplikacje Windy! Działała bez zarzuty i prognozy (niestety!) się sprawdzały
Poruszanie na miejscu – w Kirgistanie i Kazachstanie porusza się głównie marszrutkani lub taksówkami. Taksówki są dość tanie (jak na nasze standardy) i umożliwiają szybkie dotarcie do podmiejskich atrakcji. Jeśli nie ufacie taksówkarzom w żadnym zakątku świata, polecam aplikację Yandex (Uber na rynek azjatycki). Korzystaliśmy z niej jadąc nawet w miejsca oddalone od miast o ok. 50km i ceny były dużo lepsze niż u taksówkarzy wzietych z postoju lub zamówionych przez hostel. Poruszanie się autostopem w Kirgistanie jest możliwe, ale kierowca często będzie chciał opłatę za podwiezienie. Najlepiej określić ją przy wsiadaniu. Za duży plecak w busach płaci się dodatkowo. Jeśli jest możliwość, bilet na marszrutkę najlepiej kupić w kasie dworca – kierowcy często zawyżają ceny o 100 – 200som. Nie jest to dużo, ale można pokazać że turysta nie jest głupi, nie da się tak łatwo oszukać 🙂

Ewa Kolbusz

Zobacz także

LIFESTYLE  |   SPORT
04 lipca, 2017

Skyrunning Extreme, czyli idealne wyzwania dla biegacza i wspinacza w jednym.

PRZECZYTAJ
Houdini Sportswear - Czy model regeneratywny jest też efektywny?
EKO  |   LIFESTYLE  |   PRODUKTY
15 listopada, 2022

Czy model regeneratywny jest też efektywny?

PRZECZYTAJ
PRODUKTY
31 października, 2018

Drugie wydanie biuletynu Patagonii jest już dostępne!

PRZECZYTAJ