Deszcz uporczywie zacina mi prosto w twarz. Przez głowę przebiega smutna myśl, że nie została na mnie już nawet sucha nitka. Mknę na moich dwóch kółkach wzdłuż rzeki Inn, mijam innych zawziętych rowerzystów, rolkarzy. Niespodziewanie zagapiam się i wpadam na jednego z nich. Szybko się zbieram i pędzę dalej. Poranna droga do pracy często dostarcza nie lada emocji. Witajcie w Innsbrucku, krainie powszechnego deszczu i górskiego bezkresu. Czas zacząć kolejny dzień w Black Diamond !
O Blaku – o ludziach – o pasji
To nie przypadek, że tyrolski Innsbruck jest od niedawna europejską siedzibą Black Diamond, a zarazem moim miejscem pracy i placem zabaw. ‚Piaskownica‘ dla górskich miłośników natury i sportu, albo jak kto woli – szaleńców. Tak nazwałabym to miejsce, dla którego straciłam głowę już od pierwszego wejrzenia! Innsbruck to idealne miejsce do odkrywania górskiego świata. Tym lepiej jeśli odkrywa się go u boku znanej marki wspinaczkowo – narciarskiej oraz jej ludzi – ludzi pasji, nierzadko ekstremalnych, przesiąkniętych górami.
Do Black Diamond trafiłam chyba nie przez przypadek. Pamiętam to jak dziś. Kanada, minus 15°C. Z kilkunastoosobową grupą studentów uczelni kanadyjskiej wspinamy się w rejonie Marble Canion. Raki na nogach, dziaby w rękach (oczywiście marki Black Diamond). Bez specjalnego przekonania i pewności siebie wspinam się po lodzie, a z dołu słyszę okrzyki wsparcia. Już wtedy w głowie świta mi pomysł dążenia do przygody, połączenia pracy i pasji. W moim przypadku wiąże się nieodłącznie z górami, na których ścieżce znalazłam Blaka.
Od początku współpracy z BD wiem, że chodzi tu głównie o ludzi. Ich osobowości, zainteresowania, życie codzienne. Jest nas 30 osób, w tym 13 różnych narodowości. Każdy jest różny, ale wszyscy równi i bez problemu znajdujemy przysłowiowy ‘wspólny język’. Dominuje oczywiście język angielski, ale na co dzień słychać tez niemiecki, włoski czy francuski. Nikt nie chodzi pod krawatem, nikt nikogo nie pyta o plany zawodowe na najbliższą dekadę. Życie toczy się tempem widzianych zza okien biura górskich kształtów. Znam je już na pamięć, a to nie lada rozpusta! Jest zdrowy balans pomiędzy pracą, domem a pasją. To dlatego Austria ma najwięcej w Europie dni wolnych od pracy – w piątki pracuje się do południa, a poniedziałek jest dniem opowieści o przygodach minionego weekendu. Tych nigdy nie brakuje, bo zachęcają do nich m.in. roczny bilet na tyrolskie kolejki górskie oraz motywacja i entuzjazm kolegów z pracy w ramach BD Sport Club. Codzienne obowiązki urozmaica pracowniczy grill z widokiem na słynne w Innsbruck pasmo Nordkette, zaś spotkania biznesowe organizowane są w górskiej chatce u podnóża miasta.
Innsbruck – tu się nie nudzisz
Najfajniejsze jest to, że najlepsze rzeczy są za tu darmo! Mam na myśli szczególnie miłośników wszelkich sportów outdoorowych, dla których możliwości są niezliczone, a czasu jak zwykle mało. Rozproszone po horyzont alpejskie szczyty, malownicze górskie doliny, ośnieżone stoki, wodo i lodospady, dzikie szlaki, liczne polodowcowe jeziora, nieskończone kilometry rowerowych ścieżek i jeszcze więcej biegowych, ale przede wszystkim adrenalina i wiele niezapomnianych plenerowych wrażeń. Na darmo szukać wymówek – nie ma lenistwa!
Gdy tyrolski, nieprzewidywalny klimat pozwoli na aktywny dzień na świeżym powietrzu, wybieram wschód słońca widziany z wysokości 2 718 m. Aby zdobyć Serles – szczyt należący do Alp Stubaiskich, budzik nastawiam na 1.30 w nocy. Mój towarzysz trekkingu nie tryska entuzjazmem na samą myśl o nocnej przechadzce, jednak dzielnie trwa na podejściu. Oboje wdrapujemy się na szczyt, gdzie czeka na nas nagroda. Widok przytłacza. Spontaniczność popłaca. Przed nami, za nami i po bokach rozpościerają się alpejskie pasma górskie. Jest 5.34 rano. Zapiera dech. Napawamy się widokiem. Czas jednak schodzić, ponieważ od 8:00 praca. Alpy Stubaiskie można zdobywać na różne sposoby. My wybieramy i dzielnie realizujemy projekt Seven Summits, składający się z bardziej i mniej wymagających stubaiskich szczytów. Serles jest jednym z nich.
Wizytówką Innsbrucka jest Nordkette – pasmo górskie wznoszące się tuż nad miastem. Wspaniałe widoki rozpościerają się już po 20minutach jazdy kolejką, do której zimą wsiadają w centrum miasta przygotowani do jazdy w puchu narciarze. Latem Nordkette oferuje tym bardziej ekstremalnym miłośnikom górskich wrażeń 5-godzinną ‚żelazną drogę‘, z której niezapomniany jest widok na przełęcz Brenner i latające nad miastem szybowce.
Oprócz typowo miejskich atrakcji, Innsbruck ma tez dużo do zaoferowania na swoich obrzeżach. Moimi ulubionymi są skałki wspinaczkowe w Zirl (bez podejścia, ściana czeka na nas przy samej trasie), via ferrata Kaiser Max, klasyfikowana na trudność D+, jedna z najbardziej wymagających w regionie, czy wjazd rowerowy na Patscherkofel – drugie po Nordkette wyróżniające się pasmo nad miastem. Wartym odwiedzenia jest też luksusowe miasteczko Seefeld, będące ośrodkiem sportów zimowych.
Jedną nogą we Włoszech
Wracając na chwilę do pogody – choć deszcz trwa przy mnie wiernie na tyle często, że mam wrażenie, że już nigdy nie odpuści, to znajduję sposób, by go zmylić. Jadę szukać wrażeń po włoskiej stronie gór! Via ferraty, gelato czy inne włoskie przysmaki są na wyciągnięcie ręki. Innsbruck z przełęczą Brenner, a zarazem włoską granicą dzieli niecałe pół godziny. Tam czekają na nas nie lada atrakcje: od rowerów szosowych w okolicach Pietramuraty, po te górskie w Lago di Garda, wspinaczkę skałkową w słynnym Arco, czy 5-godzinna via ferrata Che Guevara, wyrastająca ponad malownicze winorośla. Wśród miejsc, do których lubię wracać jest Brenta, pasmo Alp Wschodnich, z górującą Cima Tosa i schroniskiem górskim Rifugio Agostini. Ostatnio poznanym przeze mnie diamentem jest Sella, uwielbiona przez wspinaczy i słynna dzięki swej trasie narciarskiej Sella – Ronda. Do odkrycia pozostaje tu jeszcze wiele, wiele nieznanych mi diamentów 🙂
Agnieszka Grabowska