Brazylia – wspinanie wileowyciągowe

AUTOR: Ida Kupś
O AUTORZE
Ida Kupś
AUTOR: Ida Kupś

Odkąd pamięta Jej całe życie przesiąknięte jest wspinaniem. W dzieciństwie, konikiem Idy były zawody, później stopniowo wkręcała się w skalne wspinanie sportowe, a na chwilę obecną tym, co sprawia Jej największą radość, są drogi wielowyciągowe. We wspinaniu kocha to, że każdy, bez względu na wiek, wymiary czy nawet lęk wysokości jest w stanie znaleźć swoją niszę. Swoją pasją lubi zarażać innych, dlatego realizuje się także w roli trenera. Oprócz wspinania uwielbia skituring, gotowanie w stylu wege oraz pochłania książki w ilościach hurtowych.
Crag Sport
Jesteśmy młodą, dynamicznie rozwijającą się firmą, której celem jest dostarczanie najwyższej jakości produktów sportowych i turystycznych. Firma działa od 2013 r. jako wyłączny przedstawiciel marki Black Diamond na polskim rynku. W swoim portfolio gromadzimy szereg specjalistycznych marek outdoorowych, będących liderami w branży, związanych ze wspinaniem, aktywnościami górskimi i szeroko pojętym outdoorem.
PODRÓŻE  |   WSPINACZKA
10 stycznia, 2025

Pisząc  artykuł o wspinaniu w Brazylii należy wziąć poprawkę na to, że jest to kraj ogromny jak na nasze Europejskie standardy. Sprawia to, że niemożliwe jest przedstawienie wszystkich miejsc i rejonów w jednym krótkim artykule. Jedynym rozsądnym wyjściem jest wybiórcze wspomnienie kilku miejsc wybranych według stworzonego arbitralnie przez autora klucza. W moim przypadku będzie nim wspominanie tylko i wyłącznie odwiedzonych przeze mnie osobiście miejsc, co siłą rzeczy sprowadza się do opisywania jedynie małego fragmentu kraju obejmującego trzy jego stany – Rio de Janeiro, Minas Gerais oraz Espirito Santo. 

Pao de acucar fot. Ida Kupś

Pao de acucar fot. Ida Kupś

Mój tekst chciałabym zacząć od zastrzeżenia, że o ile wspomniane przeze mnie rejony są niewątpliwie bardzo interesujące, zarówno czysto wspinaczkowo jak i turystycznie-krajoznawczo, planując jakiekolwiek wspinanie wielkościanowe w Brazylii należy liczyć się z możliwością (a nawet wysokim prawdopodobieństwem) napotkania wszelkiego rodzaju kłopotów. W naszym przypadku, na sześć podejść, jedynie jedno okazało się być względnie bezproblemowe i zakończyło się sukcesem. Mając to na uwadze, myślę, że wycieczkę do Brazylii polecałabym raczej głodnym przygód, dysponującym sporą ilością wolnego czasu i dużą odpornością na dyskomfort osobom. Jeśli szukacie przyjemnej, bezproblemowej destynacji na dwutygodniowy urlop w sportowym stylu, to lepiej szukajcie dalej, bo tego w Brazylii nie znajdziecie. Po tym mało zachęcającym, przydługim wstępie, który mam nadzieję, że mimo wszystko  za bardzo Was nie zniechęcił, czas przejść do meritum, bo mimo wszelkich niedogodności, uważam, że na wspinanie wielowyciągowe do Brazylii wybrać się warto.

Rejony będę opisywała w dwóch częściach – pierwszej dotyczącej okolic Rio, a drugiej skupiającej wszystko co zobaczyliśmy w Espirito Santo i Minas Gerais.

Rio i okolice

Zaraz po wylądowaniu udaliśmy się do położonego około 70 km na północ od Rio, 800 m wyżej Petropolis. Jest to niewielkie jak na standardy Brazylijskie (300 tys. mieszkańców) miasto uniwersyteckie otoczone z każdej strony porośniętymi tropikalnym lasem (tam gdzie nie został wycięty pod pastwiska ) pagórkami. Okolica obfituje w charakterystyczne dla okolic Rio granitowe ściany, na których wytyczone zostały drogi w zasadzie w każdej trudności. Wspinanie jak to w tamtym rejonie głównie w połogich, obitych płytach, ale da się znaleźć również tradowe i przewieszone propozycje. My, jako fani wymagających sportowo  wyzwań zdecydowaliśmy się na wspinanie na Cabeça de Cachorro – 100 m skałce oferującej kilka przewieszonych, wymagających sportowo dróg.

Cabeca de cachorro fot. Ida Kupś

Niestety mimo szczerych chęci nie udało nam się przejść drogi, nawet w stylu A0. Ze względu na bardzo stare, zardzewiałe i niepewne bolty, a także nienajlepszą jakość skały, nie pozwalającą na pokładanie wielkiej wiary w wytrzymałość używanych przez nas chwytów, zdecydowaliśmy się na wycof na pierwszym trudniejszym wyciągu. Jak miało się potem okazać, nie był to wyjątek, a raczej najczęstszy scenariusz jeśli chodzi o trudniejsze sportowo drogi. Szybko nauczyliśmy się, że czytanie topo i artykułów w internecie daje często zakłamany obraz, a najlepszym i najbardziej wiarygodnym źródłem informacji są lokalni wspinacze.

Petropolis jest miejscem, które polecałabym na wspinanie wielowyciągowe właśnie dlatego, że rezyduje w nim bardzo otwarty na nowe znajomości, mówiący po angielsku i świetnie znający okolicę kustosz rejonu Artur Estevez. Prowadzi on kemping (Abrigo Cumes ), w jednej z przyjemniejszych dzielnic miasta i bardzo chętnie służy pomocą przy wyborze celów, podwózce i innych organizacyjnych dylematach. Jest zdecydowanie jedną z tych osób, z którymi warto porozmawiać planując Brazylijską przygodę – nie tylko w kontekście Petropolis, ale też Rio i w dużej mierze również całego kraju.

Po trzech dniach w Petropolis wróciliśmy do Rio, gdzie znajdował się główny cel pierwszej części naszej dwumiesięcznej wyprawy – droga Atalho do Diabo Xa (ok 8a+/8b francuskie) biegnąca na sam szczyt Corcovado kończąca się u stóp figury Chrystusa Odrodziciela, będącej symbolem Brazylii, a nawet całej Ameryki Południowej. Wiedzieliśmy, że droga nie ma jeszcze klasycznego przejścia, ale wszystkie wyciągi zostały poprowadzone przez Davida Lamę i Felipe Camargo, których od przejścia powstrzymały (what a surprise) zardzewiałe spity. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, ale po zdobyciu kontaktu do wspinacza, który jako ostatni próbował drogę, twierdzącego, że wszystkie bolty zostały wymienione na nowe, zdecydowaliśmy się podjąć próbę.

Ponieważ najtrudniejszy wyciąg znajduje się jedynie 50 m nad ziemią, a my wiedzieliśmy, że w przypadku tak trudnej drogi nie ma co nastawiać się na przejście “od strzała”, zdecydowaliśmy się zacząć od patentowania L2, żeby w momencie kiedy będziemy już bliscy jego poprowadzenia pokusić się o próbę ground up. Już na pierwszym dojściowym wyciągu okazało się, że informacja o wymiemieniu wszystkich spitów była delikatnie mówiąc nieprawdziwa, ale mimo, że zardzewiałe, nie były one jeszcze w tak złym stanie, żeby nas zniechęcić.

Widok Altho fot. Ida Kupś

Drugi wyciąg, mimo, że trudny, dobrze rokował, a przede wszystkim oferował naprawdę fajne wspinanie, więc kiedy poczuliśmy, że jesteśmy blisko prowadzenia, zdecydowaliśmy, że kolejnego dnia podejmiemy próbę przejścia całej drogi. Ponieważ decyzję podjeliśmy ok godziny 12 w południe i wciąż mieliśmy jeszcze kilka dobrych godzin jasności, postanowiliśmy dla zwiększenia naszych szans, podejść jeszcze kilka wyciągów wyżej, przyprószyć chwyty magnezją i wyrwać wszystkie wyrosłe w rysach kaktusy. Najpierw prowadziłam ja, wyciąg niby nietrudny, bo wyceniony na 6c+, ale przez połogą formację, pył i brak magnezji trochę się nastękałam nim doszłam do stanu.

Po drodze kilka razy mijałam gniazda brazylijskich os, ale żadna ze stron nie była zainteresowana interakcją, więc wpinając się do stanu już dawno zapomniałam o tej drobnej przeszkodzie. Następny w kolejności był najłatwiejszy wyciag na całej drodze, prawie całkowicie tradowy i baaaardzo zarośnięty. Przypadł on Gabiemu i już od samego początku zaczęło się kiepsko, bo rysy, które służyły zarówno do chwytania jak i asekuracji okazały się być prawie całkowicie zarośnięte kaktusami. Mimo wszystko, dzięki ogromnym pokładom motywacji, powoli bo powoli, ale cały czas posuwał się do przodu.

Zaczęłam mieć już nadzieję, że po odczyszczeniu, bezproblemowo przejdziemy go następnego dnia, kiedy gdzieś spośród krzaków dobiegło mnie donośne : “Ałaaa k**** daj blok” i już wiedziałam, że nie jest dobrze. Okazało się, że w rysach gniazda uwiły sobie takie same jak na poprzednim wyciągu osy, przy czym te niestety nie były tak przyjaźnie nastawione. Przez następną godzinę asekuracji non-stop słyszałam tego typu okrzyki, ale ze względu na to, że droga była tradowa, Gabi nie mógł się wycofać, a jedyne co mu pozostało to przeć dalej licząc, że stan już niedaleko. Po tej przygodzie jak najszybciej zjechaliśmy na dół i następne dwa dni zeszły nam na zastanawianiu się czy nasze szanse w starciu z osami są wystarczająco duże, żeby ryzykować próbę przejścia.

Ostatecznie zdecydowaliśmy się odpuścić drogę, bo nie mieliśmy ani czasu ani sprzętu potrzebnego do usunięcia gniazd, a dowiedzieliśmy się, że w Brazylii znane są przypadki śmierci wspinaczy od ugryzień.

Gabi w trudnościach fot. Ida Kupś

Mocno zdemotywowani, rozczarowani i generalnie w nie najlepszych humorach postanowiliśmy w ramach nagrody pocieszenia zdobyć drugą najsłynniejszą w Rio skałę – Pão de Açúcar. Mimo wszystko, wciąż mieliśmy ochotę pozginać trochę bicepsy, więc zamiast najsłynniejszej, ale szóstkowej Via dos italianos, wybraliśmy inną, będącą zupełną niewiadomą, ale za to o wycenie 7b. Po przeczytaniu wcześniejszych akapitów już pewnie domyślacie się co nas spotkało … Po przejściu pierwszego, mocno oglonionego wyciągu okazało się, że na drugim spity są w tak złym stanie, a skałka tak krucha, że wspinanie dalej byłoby delikatnie mówiąc głupie.

Z podkulonymi ogonami, zjechaliśmy z drogi i skierowaliśmy nasze kroki ku Via dos italianos. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że w Brazylii chodzi się na drogi znane, chodzone i generalnie polecane – bawiliśmy się świetnie, a droga choć wycenowo bardzo prosta, była mocno techniczna i wymagała stałego skupienia. No i te widoki…

Pao de acucar widoki fot. Ida Kupś

Espirito Santo i Minas Gerais

Choć Rio opuszczaliśmy na tarczy, wciąż wierzyliśmy, że Brazylia ma nam do zaoferowania wiele wielkościanowych przygód. Niezrażeni niepowodzeniami planowaliśmy atak na kolejną ósemkową. Nie mającą jeszcze przejścia klasycznego linię – Um gole de coragem (ok 8a FR) na skale Pedra de Garrafão. Logistyka była dużo bardziej skomplikowana niż w Rio. Zaczynając od tego, że w okolicy nie ma bazy noclegowej ( na szczęście właściciel pastwisk pod ścianą nie ma nic przeciwko, że raz na czas zasiedlą się na nich wspinacze ) ani żadnych projektów nadających się na plan B. Jak się szybko okazało nie ma również żadnej ścieżki pod ścianę, więc podejście, mimo, że krótkie, o ile nie dysponuje się maczetą, jest delikatnie rzecz ujmując bolesne.

Po trwającym 2.5h podejściu (odległość myślę niecały kilometr), umęczeni przedzieraniem się przez krzaki i krwawiący z każdego odkrytego skrawka ciała, dotarliśmy pod drogę. Pierwszy wyciąg to szóstkowy slab, który w pełnym słońcu i 30 stopniach okazał się być wcale nie taki prosty, ale po walce życia udało mi się dotrzeć bez odpadnięcia do stanu. Drugi i trzeci, mimo, że zarośnięte, mocno wymagające i momentami stresujące (przeważały szerokie rysy) również udało się poprowadzić. Przyszedł czas na kluczowy wyciąg, którego nie udało się uklasycznić otwierającym drogę. Mimo, iż wyceniony został na fransuskie 8a, okazał się być niemożliwym do przejścia (a przynajmniej nie patentami za 8a) trawersem po niczym. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że w Brazylii opisy dróg i rzeczywistość to często dwie zupełnie różne sprawy.

Przyciągani niczym magnes przez widoczne nad nami pomarańczowe i przewieszone połacie skały, postanowiliśmy mimo wszystko spróbować pójść dalej, żeby chociaż częściowo załagodzić naszą frustrację wspinaniem po czystych chwytach w przewisie. Niestety kolejny wyciąg po raz kolejny zweryfikował nasze plany (znów A0, znów zarośnięty, a wycena nijak nie pokrywa się z tym co w rzeczywistości ) – gdy po 1.5 h walce dotarliśmy  na jego szczyt, słońce zachodziło za horyzontem, a nam do półki noclegowej zostało jeszcze dobre 100 m w pionie. Chcąc nie chcąc zdecydowaliśmy się na kolejny odwrót…

Ręce po gole de coragem fot. Ida Kupś

Mieliśmy już dość nieprzyjemnych niespodzianek, a czasu wciąż niemało. Chcąc zminimalizować prawdopodobieństwo kolejnej wtopy zdecydowaliśmy się znaleźć miejsce, w którym można wybierać spośród kilku dróg mających co najmniej po kilka powtórzeń. Po długim researchu (nasze warunki wcale nie były łatwe do spełnienia, zwłaszcza biorąc pod uwagę temperaturę i brak możliwości wspinania w słońcu), zdecydowaliśmy się przejechać do położonej obok Espirito Santo prowincji Minas Gerais, a dokładniej do  Parque Natural Municipal do Tabuleiro, w którym znajduje się Cachoeira do Tabuleiro – 280 m wapienna ściana ze spływającym po niej wodospadem dookoła którego wytyczonych zostało kilkanaście dróg w całej gamie trudności.

Z uwagi na fakt, że nasz cel znajdował się na terenie parku narodowego, dzień przed planowanym atakiem stawiliśmy się u jego wrót chcąc dopytać się o szczegóły: godziny otwarcia parku, konieczność wypełniania dokumentów, podejście pod ścianę itp. Zamiast tego przekazano nam jednak inną, zdecydowanie istotniejszą informację: ze względu na duży obryw skalny, 90% dróg jest niewspinalna, a pozostałe 10 przez cały dzień znajduje się w słońcu. No cóż, tłumacząc sobie, że widać los tak chciał, następnego dnia zamiast na wspinanie udaliśmy się na trekking po parku, który, choć bardzo sympatyczny, nie uśmierzył naszego rozczarowania kolejnym niepowodzeniem.

Po wtopie w Tabuleiro, mieliśmy już tak dosyć, że postanowiliśmy porzucić wielkościanowe plany i udać się do polecanego nam przez znajomych Milho Verde. Wspinanie tam było naprawdę wspaniałe, a my już pierwszego dnia odzyskaliśmy dobre humory i po rekomendacji Wagnera – spotkanego w sektorze kustosza rejonu, zdecydowaliśmy się dać wielkim Brazylijskim ścianom ostatnią szansę i wykorzystać okno pogodowe (czytaj kilka chmur) zapowiadane na za dwa dni w Perda Riscada.

Riscada pakownie/podejście fot. Ida Kupś

Pedra Riscada to największy monolit w Ameryce i co ważniejsze jedna z niewielu ścian w tym kraju, na które ktoś się regularnie wspina. Naszym oryginalnym planem było poprowadzenie Place of Happiness – 800 m 7c wytyczonej w 2010 roku przez Stefana Głowacza. Wagner odradził nam jednak ten pomysł, ze względu na mocno przygodowe obicie i stare bolty. Zamiast tego doradził nominalnie trudniejszą (8a, 900m), ale lepiej przygotowaną Viaje del Cristal. Ponieważ drogi dzielą pierwsze i ostatnie wyciągi, tym wdzięczniejsza byłam za ostrzeżenie Wagnera, kiedy próbując namierzyć jeden z dwóch boltów na 60 m wyciągu trawersowałam bez asekuracji w czujnym granitowym połogu. Na całe szczęście okazało się, że te trudniejsze, przygotowane przez inny zespół mają obicie iście hiszpańskie :). Skałka, choć na początku lita, na kluczowych wyciągach okazała się być dosyć krucha, co w połączeniu z całkowitym brakiem magnezji dodało tak poszukiwanej w tego typu przejściach pikanterii.

Dla odmiany, na miłe zakończenie tej części wyjazdu, drogę udało nam się poprowadzić bez większych komplikacji, a największym problemem okazało się być zjedzenie przez szczury dzielące z nami półkę biwakową części naszych zapasów. Jeśli chodzi o styl, to drogę udało nam się przejść OS, a wyciągi prowadziliśmy na zmianę. Mimo, że kosztowało nas to sporo energii, a na kluczowych długościach musieliśmy się nawalczyć, wydaje nam się, że było to raczej spowodowane brakiem magnezji i niepewnymi chwytami niż rzeczywistą trudnością drogi, która w naszym odczuciu miała w okolicach 7c (7c/c+).

Faktura skaly Pedra fot. Ida Kupś

Biwak z widokiem Place of Happiness fot. Gabi

Tym miłym akcentem zakończyliśmy wielowyciągową część naszego tripa, jego drugi miesiąc dedykując wspinaniu sportowemu. O nim także mam sporo do powiedzenia, także, jak to się mówi: stay tuned 😀 .


Zobacz także

LIFESTYLE  |   PODRÓŻE  |   SPORT
04 września, 2020

Lina Wolności

PRZECZYTAJ
LIFESTYLE  |   PODRÓŻE  |   PRODUKTY  |   WSPINACZKA
18 marca, 2025

BORN FROM THE CLIMBING LIFE – Black Diamond

PRZECZYTAJ
LIFESTYLE
03 listopada, 2020

Vote the assholes out!

PRZECZYTAJ