W lecie Tatry tracą na atrakcyjności; „kurczą się”, kruszeją i tylko część ich ścian podtrzymuje powagę prezentowaną kilka miesięcy wcześniej. Choć wielu znawców i entuzjastów letniego taternictwa nie zgodzi się ze mną w myślach, to osobiście za najbardziej atrakcyjne w lecie, uważam ściany, które najokazalej prezentują się właśnie w zimie. Doceniam i miło wspominam Kazalnicę, południową ścianę Kieżmarskiego czy Jastrzębią Turnię, jednak najwspanialsze letnie przygody przeżyłem na ścianach – delikatnie ujmując – „innego typu”. Skonstruowanie listy pięciu największych letnich przygód tatrzańskich, jest jak poszukiwanie w myślach ulubionych książek lub piosenek. Wybór taki obarczony jest brakiem jednolitego spojrzenia na każde z nich, gdyż w myśl zasady, że nie oddziela się życia od wspinania, bo pierwsze jest drugim i odwrotnie, za każdą tatrzańską „wyprawą” stoją inne okoliczności, wspomnienia, wreszcie stan psychofizyczny. Proponuję zatem potraktować niniejszą „odliczankę” nie jako „drogi do zrobienia”, lecz jako zabawę i pretekst, do ułożenia własnej i zagłębienia się w krater tatrzańskich wspomnień, gdyż tylko dzięki nim możemy nadać wspinaniu sens.
5. Północno –wschodni Filar Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego (V, 880m, czas: 10h46min, OS, solo, sierpień 2013)
To jedno z moich pierwszych samotnych przejść tak dużej formacji w Tatrach. Legendarna, naturalna linia, pokonana po raz pierwszy w 1935 roku przez Wawrzyńca Żuławskiego i Zbigniewa Korosadowicza. Podszedłem do tej drogi z dużym respektem. Wbrew wcześniejszym (i późniejszym) zwyczajom, zdecydowałem się nie startować z ulicy, a przenocować na Taborze. Moimi planami podzieliłem się tylko z jedną osobą, która w zamian poczęstowała mnie wspomnieniem tragedii jaka rozegrała się kilka lat wcześniej na tej drodze. Aby uratować się przed zmianą planów wypiłem piwo i poszedłem spać. Nazajutrz wcześnie rano wystartowałem w wilgotny wyciąg wejściowy, a później w mokry, trawiasty komin. Miałem ze sobą szpej, który był w stanie podnieść mnie jedynie na duchu, co wiedziałem już wtedy i tym bardziej uważałem, aby nie skorzystać z niego w sposób czynny (asekurowałem się na czterech wyciągach drogi). Po wielkim kominie przyszedł czas na biegową część Filara. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie mgła, która zdezorientowała mnie na tyle, że rozpoznałem kopułę szczytową tam, gdzie jej nie było. Po dwóch godzinach walki w trudnym, kruchym terenie, osiągnąłem punkt, oddalony o 60-70 metrów łatwego terenu od miejsca w którym opuściłem ostrze filara. Właściwa kopuła szczytowa, to natomiast nagroda, za „ogrodniczą” część przedsięwzięcia. Lite płyty poprzecinane ryskami, szybko wyprowadziły mnie w łatwy teren a później na wymarzony szczyt. Ze zgrozą zauważyłem, że spędziłem na drodze prawie 11 godzin, czyli więcej niż sprawny zespół. Mimo tego moja satysfakcja i radość sięgały zenitu.
4. Droga Stanisławskiego północno – wschodnim Filarem Pośredniego Gerlacha (IV/IV+, 550m, czas:1h53min, OS, solo, lipiec 2015)
Drogi Wiesława Stanisławskiego już od blisko wieku elektryzują taterników z obu stron grani. Zazwyczaj są to linie bardzo logiczne, poszukujące formacji wklęsłych. Nie inaczej jest w przypadku najdłuższej, startującej z Doliny Wielickiej drogi na Pośredni Gerlach. Poprowadzona w 1930 roku, do spółki z Janem Gnojkiem i Tadeuszem Pawłowskim linia oferuję ponad pół kilometra deniwelacji. Posiadanie tu „nosa do terenu” nabiera większego niż zwykle znaczenia. Mimo wypukłej formacji autorzy, zgodnie z charakterem linii poruszali się głównie kominkami, zacięciami i rysami. W górnej, kładącej się już z lekka części, wybrałem warianty trudniejsze jednak bardziej lite. Po osiągnięciu wierzchołka postanowiłem zawalczyć o dobry czas w systemie „car to car”; po zejściu do Doliny Batyżowieckiej dobiegając do samochodu, zatrzymałem stoper na czasie 5h30min. Szpej pozostał w plecaku.
3. Lewy Filar Rumanowego (IV+, 570m, czas:1h30min, OS, solo, wrzesień 2016)
To kolejny wybór dający możliwość stąpania śladami Stanisławskiego (1929, Bolesław Chwaściński, Justyn Wojsznis, Wiesław Stanisławski). Filar wyrasta z odległej Doliny Kaczej, należącej do Doliny Białej Wody, leżącej po północnej stronie Tatr. Z powodu długiego podejścia i możliwości połączenia Filara z pięknym i wymagającym odcinkiem Grani Głównej Tatr, był to doskonały sposób na sprawdzenie formy w przededniu wyjazdu w Himalaje. Tym razem postanowiłem potraktować wyjście holistycznie i od początku podkręciłem tempo, tak by pod drogą zameldować się po nieco ponad dwóch godzinach marszobiegu. Wejście w Filar ma wybitnie zimowy charakter, stąd poruszanie się na żywca po stromych, zroszonych jeszcze trawach przyniosło mały skok ciśnienia. Po osiągnięciu styku cienia ze słońcem wspinaczka zmieniła się w przyjemność, a łykanie kolejnych metrów niezłej jakości skały, przynosiły skojarzenia z czymś w rodzaju aktywnej kontemplacji. Tak jak drogi wymienione wyżej postrzegam jako lepsze na zimę to Lewy Filar Rumanowego jest zdecydowanie letnią propozycją, z trudnym asekuracyjnie początkiem. Po wejściu na szczyt Rumanowego (1h30min) kontynuowałem wspinaczkę Granią Główną Tatr, zaliczając wszystkie wierzchołki masywu Ganku, Wysoką i Ciężki Szczyt (ominąłem Bartkową Turnię). Po zejściu do Doliny Ciężkiej dobiegłem do samochodu na Łysej Polanie, po niespełna jedenastu godzinach od jego opuszczenia. Szpej pozostał na dnie plecaka.
2. Północno – wschodni Filar Zadniej Garajowej Turni (V, 880m, czas:2h53min, OS, solo, wrzesień 2013)
Jak w żadnym innym przypadku, przedsięwzięcie to zasłużyło na miano „wyprawy”. Grań Hrubego, to pierwszy przewodnik Władysława Cywińskiego jaki nabyłem. Zanim odważyłem się na samotne wyjście w ten mało uczęszczany zakątek Tatr, zaplanowałem wszystko bardziej skrupulatnie niż zazwyczaj, a plecak ze szpejem, którego i tak nie użyłem, z respektu ważył więcej niż podczas niejednej wspinaczki zespołowej. Choć wiele pokonanych przeze mnie w lecie dróg, miało zimowy charakter to pierwszy raz szedłem na coś co być może nie miało jeszcze letniego przejścia (pierwsze przejście: Frantisek Kolar – Jiri Pechous 27-28 grudnia 1971). Po nocy i leniwym poranku w Murowańcu ruszyłem, przez przełęcze Liliowe i Zawory, pod olbrzymi Mur Hrubego, gdzie zabiwakowałem. Z nerwów długo nie mogłem zasnąć co poskutkowało tym samym co w każdych innych okolicznościach, czyli zaspaniem. Jak wszystkie wymienione wyżej drogi, Filar Zadniej Garajowej Turni posiadał „psychiczny” i trudny w lecie początek. Z niecierpliwością czekałem na dwa piątkowe odcinki, zastanawiając się czy będę musiał skorzystać z autoasekuracji. Na szczęście kluczowe kominki okazały się być w „moim typie” i po niecałych trzech godzinach, szczęśliwy zameldowałem się na szczycie. Jeśli do pięknego, samotnego biwaku i długiej wytężającej psychicznie wspinaczki, dodamy niezwykłą scenerię zejścia przez Dolinę Niewcyrki, to ten dzień śmiało mogę uznać za jedną z większych tatrzańskich przygód bez podziału na pory roku.
1. Grań Tatr Wysokich. Przełęcz pod Kopą – Ganek (max.IV, 3 dni , solo, sierpień 2013)
Na pierwszym miejscu mojego zestawienia ląduje wspinaczka, która z jednej strony była jedynie próbą, a z drugiej zawierała w sobie sporą ilość pomniejszych „wyrypek”. 1 sierpnia 2013 roku po mokrym biwaku na Przełęczy pod Kopą ruszyłem na zachód z myślą dojścia do Przełęczy Liliowe. Oprócz kilku szczytów, jako „ciąg” znałem jedynie odcinek do Białej Ławki, gdyż na tym fragmencie próbowaliśmy się w 2012 roku, jako zespół z nieodżałowanym Tomkiem Kowalskim. To między innymi nerwy związane z obserwacją niezwiązanego partnera skłoniły mnie do indywidualnej próby rok później. Pierwszy biwak wypadł na zejściu z Małego Ostrego. Minionego dnia nawet nie przyszła mi na myśl możliwość użycia liny (za wyjątkiem zjazdów oczywiście). Kolejnego asekurowałem się na Krzesanym Rogu i Rówieńkowej Turni, by chwilę później spotkać na „ostrzu” późniejszego pogromcę GTW Andrzeja Marcisza wraz z żoną Joasią. Andrzej udzielił mi kilku cennych wskazówek dotyczących zawiłości grani Kaczego Szczytu, a znajomość z nim poskutkowała kilkoma świetnymi wspinaczkami w latach późniejszych. Kolejny biwak wypadł mi na Wschodniej Batyżowieckiej Przełęczy. Do dnia dzisiejszego uważam to miejsce za absolutnie królewskie, a zimny biwak jedynie na kawałku folii NRC, za mistyczne przeżycie. Trzeciego, najtrudniejszego dnia, obfitującego w techniczne fragmenty (np. Żłobisty), po dostaniu się na główny wierzchołek Ganku, zdiagnozowałem u siebie udar słoneczny i z poczuciem żalu zszedłem do Doliny Złomisk. Po kilku latach, wspomniane trzy dni (36h netto), wciąż zajmują szczególne miejsce w mojej pamięci.
Wszystkie z opisanych wspinaczek miały miejsce w stylu „solo”, który wiąże się z dużo większym ryzykiem niż tradycyjna wspinaczka w zespole. Nie mam na celu namawiania do wyznaczenia sobie tych samych lub podobnych wyzwań, tym bardziej, że niektóre z wymienionych dróg są bezpieczniejsze w porze zimowej. W przypadku wybierania się na powyższe linie, apeluję o wzięcie pod uwagę, że przedstawione czasy dotyczą wspinania w pojedynkę i mogę ulec znacznemu wydłużeniu podczas wspinaczki zespołowej.
Kacper Tekieli (KWT, Polar Sport, Black Diamond, wspinanie.pl)