Halo, woda!

AUTOR: Małgorzata Lebda
O AUTORZE
Małgorzata Lebda
AUTOR: Małgorzata Lebda

Dorastała w beskidzkiej wsi Żeleźnikowa Wielka. Autorka sześciu książek poetyckich, w tym nagradzanych tomów Matecznik (Stypendium im. Stanisława Barańczaka) i Sny uckermärkerów (Nagroda Literacka Gdynia 2019), ostatni z tomów Mer de Glace nagrodzono Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej, a także jest w finale Nagrody Poetyckiej Silesius. Jej książki ukazały się w tłumaczeniu na języki: serbski, włoski, ukraiński, czeski, słoweński. Naukowczyni. Felietonistka. Animatorka kultury. Ultramaratonka. We wrześniu 2021 roku przebiegła – w ramach poetycko-aktywistycznego gestu – dystans 1113 kilometrów, biegnąc od źródeł rzeki Wisły do jej ujścia do Bałtyku. Pracuje nad debiutem prozatorskim. Mieszka w Krakowie i coraz częściej poza nim.
Crag Sport
Jesteśmy młodą, dynamicznie rozwijającą się firmą, której celem jest dostarczanie najwyższej jakości produktów sportowych i turystycznych. Firma działa od 2013 r. jako wyłączny przedstawiciel marki Black Diamond na polskim rynku. W swoim portfolio gromadzimy szereg specjalistycznych marek outdoorowych, będących liderami w branży, związanych ze wspinaniem, aktywnościami górskimi i szeroko pojętym outdoorem.
LIFESTYLE
07 listopada, 2020

Raczej ciągnęłam w las, szczególnie ten, którego granica zaczynała się nad naszym domem. Na jego skraju ojciec postawił pasiekę i było w tym coś wielkiego, tajemniczego, i – myślę o tym teraz, po latach – symbolicznego, jakby pszczoły były strażniczkami lasu. Wchodząc w niego, należało przejść blisko pasieki, w takiej odległości, w której owady zniżały już lot, aby z wypełnionymi pyłkiem koszyczkami na tylnych nogach wylądować przy wejściu do ula. Omijały nasze ciała szybkim ruchem, dało się jedynie czuć delikatne przesunięcie powietrza wokół skóry. I raczej ciągnęłam w pagórki, wzniesienia, te, które z roku na rok stawały się coraz bardziej możliwe. Bo kiedy już pobliskie lasy zostały zdobyte i nie stanowiły większego wyzwania, to pewnego lata, kiedy na polu układaliśmy siano na starych – pamiętających jeszcze dziadków – ostrewkach, wskazałam na pagórek po wschodniej stronie wsi i zapytałam ojca – A to? Co to? – Sowina – odpowiedział i dowiedziałam się, że to najwyższe wzniesienie naszej wsi. Najwyższe! Tydzień później postawiłam na nim nogę. Właściwie tylko po to, żeby zobaczyć z niej cały majestat innego wzniesienia, oddalonego o kilkanaście kilometrów, bardziej na północ. I stanąć na nim niedługo po tym. Upodobanie do stawiania stopy coraz wyżej i wyżej nigdy mi nie minęło.

Raczej nie ciągnęłam w potok, raczej nie interesowała mnie woda rozdzielająca moją beskidzką wieś na dwie części. Jeśli już, to większe rzeki, takie jak Poprad albo Dunajec. Doświadczane zawsze w eskorcie starszyzny. Opowieści o wirach wciągających dzieci, opowiadane nam przez ojca i wujostwo, skutecznie pracowały w naszej, już i tak wybujałej, wyobraźni. Były oczywiście z naszej strony akty dziecięcego nieposłuszeństwa, jak wtedy, kiedy gorącym sierpniem zeszliśmy do potoku i najpierw zanurzyliśmy ciała w chłodnej, krystalicznej wodzie, by później wysmarować się cygańskim mydłem, które koiło naszą spaloną żniwnym słońcem tkankę, by po tym wszystkim – nieszczęśliwie – wejść w gniazdo os. Były i chwile niepokoju, jak wtedy, kiedy potok zamieniał się w wartką rzekę, w czasie gdy nasz kraj nawiedziła powódź w 1997 roku. Podchodziłam wtedy z ojcem do rwącego, szerokiego strumienia i patrzyłam oniemiała, jak woda brała ze sobą wszystko, co napotykała, tym samym znosząc w dół wsi brzegi naszych pól. Przeprowadzka do Krakowa dała mi możliwość podglądania Wisły, której doświadczam nieustannie, biegając wzdłuż jej brzegów. W czasie studiowania często wracałam na wieś i wtedy ponownie podglądałam potok. Pewnego razu, cztery, a może trzy lata temu, zobaczyłam, że zniknął. Nie było go. Wilgotne koryto przypominało zastygłą, błotnistą kałużę. Zrozumiałam, że mamy problem z wodą. Obserwowałam wtedy, jak chłopi ze wsi wzywają różdżkarza, po to, żeby wskazał im miejsce na nowe studnie. Wykopano przy tej okazji kilka wgłębień, ale w żadnym nie pojawiła się woda. Możliwe, że jest tak, że rzeczy interesują nas mocniej, intensywniej, kiedy czujemy, że je tracimy.

Co z tą wodą?

Myśląc o wodzie, sięgam po książki mówiące o lodzie. Pierwsza z nich, autorstwa islandzkiego pisarza Andriego Snæra Magnasona, nosząca tytuł O czasie i wodzie[1], nie przynosi pocieszenia. To pozycja, która próbuje podpowiedzieć, w jaki sposób opowiadać o kryzysie klimatycznym. Autor proponuje narrację ubraną w baśń, legendę, zwraca uwagę na to, jak ważne jest przekazywanie sobie opowieści rodzinnych. Przypomina nam, dlaczego warto pytać starszych o to, jak było kiedyś, bowiem to pozwala nam zrozumieć zachodzące zmiany. Język książki Magnasona uwodzi. To esej karmiący się reportażem, w którym snuje on opowieść, która ma swój początek w przeszłości, która trwa przez teraźniejszość, ale – wiemy to – będzie też trwać i w przyszłości, za sprawą naszych potomków. To próba zmiany narracji na taką, która pokazuje, że czas jest fizyczny, ale że jest też pojemną metaforą, jak wtedy, kiedy czytamy o córce pisarza, która – jeśli dożyje wieku swojej prababci – będzie mogła znać ludzi żyjących łącznie w ciągu dwustu sześćdziesięciu lat.

W wywód zręcznie wpleciono także konkretne informacje o naukowym charakterze, by przytoczyć tylko niektóre z nich: w ciągu najbliższych 100 lat natura wód na Ziemi przekształci się, co oznacza, że większość lodowców poza biegunami stopnieje, powierzchnie oceanów i mórz podniosą się, temperatura na ziemi wzrośnie (przyniesie to susze, powodzie, wzrost – w stopniu największym od pięćdziesięciu milionów lat – kwasowości mórz); według raportu Oxfam (2015) najbogatsze 10 procent mieszkańców Ziemi odpowiada za emisję 50 procent CO2; na wyżynie Tybetu badanych jest 680 lodowców, 95 procent z nich skurczyło się, a na Alasce szybko cofa się 98 procent lodowców; naukowcy alarmują, że obecnie mamy do czynienia z szóstą, największą falą eksterminacji gatunków zwierząt w historii Ziemi; w przytaczanym raporcie komisji ONZ (2019) czytamy, że zagrożonych wyginięciem jest prawie milion gatunków zwierząt; stek wołowy powoduje dziesięć do trzydziestu razy większą emisję aniżeli posiłek wegetariański; emisja CO2 z wydrenowanych bagien Islandii jest większa niż ze wszystkich fabryk, aut i przemysłu lotniczego razem wziętych, sięga około 8 milionów ton rocznie (dla porównania: wszystkie samochody emitują około miliona ton na rok). Dostajemy dane nie tylko o wodzie i lodowcach, dostajemy dane, które mówią o wszystkich aspektach kryzysu klimatycznego – uświadamia to, że takiego zjawiska, jakim jest topnienie lodowców, nie można rozpatrywać bez szerokiego kontekstu.

Druga z książek, Koniec lodu. Jak odnaleźć sens w byciu świadkiem katastrofy klimatycznej[2], autorstwa Dahra Jamaila, to pozycja, której narracja jest oparta na danych i podkreślaniu, że przegrywamy walkę z kryzysem klimatycznym, bowiem: nawet gdybyśmy zaprzestali emisji gazów cieplarnianych, absorbcja przez oceany tego, co obecnie unosi się w atmosferze, zajmie następne 25 tysięcy lat; Nowy Jork, Boston, Miami, Tampa, Nowy Orlean, Dżakarta, Singapur, Osaka, Tokio, Bombaj, Kalkuta, Dhaka i Ho Chi Minh – to tylko kilka z miast, które wcześniej czy później trzeba będzie przenieść lub zostawić na pastwę podnoszącemu się poziomowi mórz; w Himalajach do 2100 roku o 99 procent zmaleją tysiące lodowców (dziecko, które urodzi się teraz, zobaczy za swojego życia Mount Everest bez lodowców); ekosystemy górskie są niezwykle wrażliwe na zaburzenia klimatu, dostarczają przy tym 85 procent wody potrzebnej ludziom, nie wspominając o innych gatunkach, i, co istotne, w lodowcach znajduje się 69 procent całej słodkiej wody na planecie; tempo ubywania lodu na Antarktydzie wzrosło o 50 procent tylko w pierwszej dekadzie XXI wieku; naukowcy ostrzegają, że bez podjęcia natychmiastowych działań, do 2050 roku znikną wszystkie rafy koralowe Ziemi; badanie z 2013 roku pokazało, że tempo ogrzewania Pacyfiku w ostatnich 60 latach przyspieszyło piętnastokrotnie w porównaniu do ostatnich 10 tysięcy lat; badacze przewidują, że do 2100 roku będziemy mieć nawet 2 miliardy uchodźców migrujących tylko z powodu wzrostu poziomu mórz (w tym tylko w USA 13 milionów); oceany potrafią się podgrzewać tysiąckrotnie szybciej niż atmosfera; topnieje wietrzna zmarzlina. Depesze Jamaila z frontu klimatycznego porażają. A nade wszystko chce się powiedzieć po tych lekturach: zmiana klimatu już tu jest[3]. Od dawna. Czy spóźniliśmy się?

Krwiobieg ziemi

Jesień 2020 roku, podchodzę do krakowskiego odcinka Wisły, poniżej Wawelu. Rzeka lśni w rozproszonym świetle października. Przypominam sobie moje zdumienie, kiedy przeczytałam, że prezydent naszego kraju chciałby, aby Wisła była jak Jangcy. Dla mnie brzmi to złowieszczo, bo pociągnęłoby to za sobą inwestycje, które wiązałyby się z regulacją rzeki, betonowaniem koryta, odbieraniem jej zwierzętom i ludziom. Kluczowym projektem jest rządowy plan budowy drogi wodnej E40, która ma być wielkim krokiem do stworzenia w Polsce żeglugi śródlądowej. Droga ta ma mieć około 2000 kilometrów długości, jej krańcowe porty to ukraiński Chersoń nad Morzem Czarnym i Gdańsk nad Zatoką Gdańską. Jak podaje OTOP[4], prace budowlane wpłyną na następujące europejskie rzeki: Wisłę, Bug, Pinę, Prypeć i Dniepr oraz w Polsce (w zależności od przyjętego wariantu) Wieprz i Tyśmienicę. Koalicja Ratujmy Rzeki w swoim dokumencie, będącym odpowiedzią na rządowe plany (biorącym pod uwagę również perspektywy stworzenia dróg wodnych E30 i E70), zwraca uwagę na między innymi następujące fakty: termin realizacji, jak i planowane koszty przedsięwzięcia są całkowicie nierealne; realizacja programu może pochłonąć nawet ponad 200 miliardów złotych, głównie ze środków publicznych; inwestycja spowoduje wzrost zagrożenia powodziowego, negatywnie wpłynie na polskie rybołówstwo, doprowadzi do dewastacji dolin rzecznych, stanowiąc realne zagrożenie dla dwóch parków narodowych (PN Ujście Warty i Kampinoski PN) oraz czternastu parków krajobrazowych; najnowsze dane Europejskiej Agencji Środowiska pokazują, że w transporcie towarowym kolej emituje trzykrotnie mniej CO2 od żeglugi, a w transporcie pasażerskim różnica ta jest ośmiokrotna. Jednym zdaniem: to się nam/obywatelom, nie opłaca. Prace już trwają. OTOP informuje[5], że Ukraina rozpoczęła pogłębianie Prypeci w strefie wykluczenia w Czarnobylu (łamiąc prawo krajowe i potencjalnie uwalniając odpady jądrowe). Naukowcy ostrzegają, że: „Według niezależnych badań naukowych przeprowadzonych przez francuską organizację ACRO, 28 milionów ludzi może być narażonych na zwiększone ryzyko promieniowania, jeśli nadal będą prowadzone prace pogłębiarskie w strefie wykluczenia w Czarnobylu. Są to mieszkańcy zamieszkujący tereny w dolnym biegu rzeki, którzy są uzależnieni od wody z Dniepru i żywności, do której produkcji wykorzystywana jest woda z rzeki. Ponadto rzeka Prypeć i sztuczne jezioro w Kijowie staną się stałymi źródłami zanieczyszczeń radioaktywnych, ponieważ do utrzymania drogi wodnej E40 konieczne będą coroczne prace pogłębieniowe. Spowodowałoby to skażenie wody, dostarczanej dla 8 milionów ludzi, w tym mieszkańców Kijowa, a nawadnianie i wykorzystanie ziemi pochodzącej z pogłębiania rzeki do celów rolniczych mogłoby spowodować skażenie upraw, od których jest zależnych 20 milionów Ukraińców”[6].

Czytanie wody

W czerwcu przyszłego roku wyruszę w bieg wzdłuż Wisły, który nazwałam: „Czytaniem wody”[7], to pomysł zrodzony z niezgody na to, jak traktujemy w naszym kraju rzeki. Czym miałby być zatem mój bieg wzdłuż Wisły? Te około 1100 kilometrów przy żyle rzeki? Protestem? Manifestem? Obywatelskim aktem sprzeciwu? Z pewnością tym wszystkim, a nade wszystko – gestem wykonanym przeciwko bezradności. Próbą bycia sprawczą. Ponadto myślę o tym biegu jak o przygodzie, która posłuży jako inspiracja do opisania zobaczonego, poznanego, przeżytego i przemyślanego. Myślę o tym jak o ruchu, za którym pójdzie słowo.

Człowiek zostawia za sobą ślad węglowy, rzadko myślimy jednak o innym, o śladzie wodnym, który jest sumą pośredniego i bezpośredniego zużycia wody przez konsumenta  – dotyczy on produktów, do których wytwarzania potrzebna jest woda. Dane wprawiają w osłupienie: czy wiedzieliście, że produkcja 1 kilograma czekolady pochłania około 17 196 litrów wody? A 1 kilogram wieprzowiny – około 15 415 litrów wody? Wierzę, że pomimo tego, że depesze z frontu klimatycznego są przerażające, powinniśmy z niego nie schodzić, i decydować się na mniejsze lub większe gesty. Może czasem nawet w tej sprawie biec.

Małgorzata Lebda

Małgorzata Lebda  ̶  (ur. 1985), dorastała w beskidzkiej wsi Żeleźnikowa Wielka. Autorka pięciu książek poetyckich. Za ostatni tom Sny uckermärkerów nagrodzona Nagrodą Literacką Gdynia. Doktor nauk humanistycznych. Nauczycielka akademicka. Ultramaratonka. Fotograficzka. Mieszka w Krakowie. Pracuje nad debiutem prozatorskim i trenuje do przyszłorocznego biegu wzdłuż Wisły.

 

[1]Andri Snær Magnason, O czasie i wodzie, tłum. J. Godek, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2020.

[2] Dahr Jamail, Koniec lodu. Jak odnaleźć sens w byciu świadkiem katastrofy klimatycznej, tłum. A. Paszkowska, Krytyka Polityczna, Kraków 2020.

[3] Zmiana klimatu już tu jest – przywołuję zdanie, które stało się tytułem cyklu w miesięczniku „Pismo” poświęconego kryzysowi klimatycznemu: https://magazynpismo.pl/cykle-pisma/zmiana-klimatu-juz-tu-jest/ [dostęp: 3 października 2020].

[4] OTOP – Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, https://otop.org.pl/ [dostęp: 3 października 2020].

[5] Dane z września 2020 roku.

[6] Za Droga wodna E40 – Ukraina pogłębia Prypeć w „strefie wykluczenia, https://otop.org.pl/2020/09/droga-wodna-e40-ukraina-poglebia-prypec-w-strefie-wykluczenia/ [dostęp: 3 października 2020]

[7] W czerwcowym numerze miesięcznika „Pismo” ukazał się artykuł mojego autorstwa zatytułowany Czytanie wody opisujący ideę biegu: https://magazynpismo.pl/idee/osobista_historia/do-zobaczenia-rzeko-wisla-malgorzata-lebda/?seo=pw [dostęp: 3 października 2020].

Zobacz także