Ścigaliśmy się na górce za domem, gdzie graliśmy często po szkole w wymyślone przez Nas samych podwórkowe zabawy. Ekipa dzieciaków z terenów byłego PGR vs rynek. Czasami graliśmy też w mieszanym składzie, bo tak serio nie chodziło o rywalizację, ale zabawę. Skakało się w gumę, bawiło w dom, a jak zbierała się większa grupa dzieciaków wyobraźnia sama kazała wymyślać kolejne gry, żeby każdy w tej zabawie miał swoją frajdę. W domu nie było internetu, telefonów też nie. Zgadywaliśmy się po lekcjach, że po obiedzie ktoś po kogoś wpadnie i idziemy na parkową. Górkę za domem mojego dzieciństwa. Najczęściej graliśmy w wykopanego. Gdzieś po środku łączki na szczycie wspomnianej górki stał ten co „musiał” z piłką, a kiedy odliczał do 30, pozostali chowali się w pobliskich krzakach bzu, porastających całość tego pszczewskiego wzniesienia. Ganialiśmy tak całymi godzinami. Ten, który szukał czasami stał przy piłce dobrych parę godzin, jego zadaniem było wszystkich pozostałych znaleźć i zaklepać na piłce. Po przeciwnej stronie, my cała reszta dzieciaków, która starała podkraść się do miejsca z piłką na tyle sprytnie, by uratować pozostałych nieszczęśników wykopując ją szukającemu w kosmos, zanim zdążył się zorientować. Nie wiem, czy to dobre wspomnienia od których zaczyna się opowieść o tym, jak wpadło się w pasję, ale tu właśnie wykształciła się we mnie potrzeba bycia w ruchu. Bieganie było zawsze. Było zabawą. I jeśli szukam odpowiedzi na pytanie dlaczego bieganie, to ten argument wraca w myślach, chodź nigdy nie mówiłam o nim głośno. Kojarzy mi się z beztroską. I parkową górką, na której spędziłam kilka lat swojego dzieciństwa.
Pierwsze góry to Bardo Śląskie. Później, długo, długo nic. W szkole średniej Pan od WF-u, upatrzył sobie mnie na zamykającego szkolną sztafetę dziewczęcą biegów przełajowych. Miałam za zadanie dociągnąć wynik na ostatniej pętli. W ciągu trzech lat rok rocznie stawałyśmy na podium międzyszkolnych sztafet dziewczęcych. To były już niestety czasy kiedy większość moich rówieśniczek siedziała na ławce ze zwolnieniem podczas lekcji WF-u. Ja odkrywałam wtedy ducha sportowej rywalizacji.
Bieganie zawsze kojarzyło mi się z przyrodą, lasem, leśną ścieżką. Zawody niezwiązane ze szkołą, gdzie jest medal, meta, wyścig – zaczęłam jednak od biegania po asfalcie.
W międzyczasie wróciły góry. Przytrafił się maraton na ulicy w czasie poniżej 3:30 i przygotowanie pod pierwszy bieg w terenie. Tu zaczęła się przygoda, która trwa do dzisiaj. Pierwsze wyjazdy z ludźmi o podobnej pasji. Biegi za granicami Polski, podróże i turystyka podporządkowana bieganiu. Za tym szła większa świadomość i zainteresowanie tym, co dzieje się w środowisku. Tak trafiłam na ITRA (International Trail Running Assosiation). Od 2017 roku jestem polskim reprezentantem biegaczy w tej organizacji. W przyszłym roku będę miała okazję pomieszkać w Chamonix pracując dla stowarzyszenia. Ale zanim to nastąpi, mamy rok 2018.
Od marca biegam mało. Więcej pracuję. Ma to związek z tym jak bardzo wkręciłam się w świat biegów górskich. Praca ta to również tworzenie nowego projektu. Trail Running Festival. Nowe wydarzenie na eventowej mapie Polski. To nie zawody, ani też sportowa rywalizacja. Festiwal to miejsce o i dla ludzi związanych z trailową pasją. Wydarzenie promować ma wyjątkową kulturę, która obok biegania rozwija się równie mocno. Szczerze przyznam, odliczam już dni do kolejnych biegowych przygód, wolnych od festiwalowych obowiązków. Całe szczęście, inni ciągle te przygody mają i o nich też opowiadać będą podczas wydarzenia w Szczyrku. Do Orlego Gniazda, miejsca wydarzenia, zaprosiliśmy gości wyjątkowych. Ludzi z przygodą i sportem w górach związanymi całym sercem.
Katarzyna Melcer