W środku Afryki, w pobliżu miejscowości Jinja, tuż poniżej Jeziora Wiktorii w Ugandzie, znajduje się raj dla kajakarzy. Przepływające tam wody Nilu niejednokrotnie spiętrzają się, tworząc wspaniałe i groźne bystrza. Zaraz potem uspokajają się, powoli płyną, a następnie znów tworzą wysokie fale – jedne z najlepszych i najciekawszych na świecie. Są idealne dla kajakarzy freestyle’owych, a nierzadko też zapewniają wiele emocji turystom decydującym się na rafting po Nilu.
Nile Special, Bell i Club Wave – to najsłynniejsze fale, nazwane od trzech lokalnych browarów. Nile Special jest pierwszą z nich i najwyższą. Choć jest dość wąska, to dzięki swojej pokaźnej wysokości wybija się bardzo wysoko w powietrze. Odbijając się od wody, kajakarze wykonują na niej powietrzne śruby. Aby na nią wpłynąć, miłośnicy freestyle’u kajakowego wykorzystują linę, dzięki której pokonują bardzo silny nurt rzeki. Niekiedy okoliczne dzieciaki podają ją kolejnym kajakarzom, czekającym w cofce. Dzięki temu wszyscy mogą sprawniej pływać, a miejscowi mają możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy.
Tuż za Nile Special znajduje się Bell. Nieraz, gdy ktoś wypadnie z pierwszej fali wpada właśnie w nią, a ona z kolei lubi lekko sponiewierać mniej doświadczonych śmiałków. Trzecia słynna fala to Club Wave. Gdy poziom wody w rzece jest niższy, to właśnie na niej najlepiej się surfuje, wybija w powietrze i wykonuje najróżniejsze figury freestyle’owe. Jest ona przeciwieństwem opisanej wcześniej Nile Special – o połowę niższa, ale za to bardzo szeroka. Dodatkowo, łatwo się na niej utrzymać dzięki dużej ilości wracającej wody.
W Ugandzie mieszkamy na położonej na Nilu wyspie Hairy Lemon, zawsze pełnej kajakarzy z całego świata. Dużo osób pojawia się tam w pojedynkę, wiedząc, że na pewno na miejscu znajdzie kompanów do pływania. Jest to wymarzona lokalizacja, ponieważ w promieniu około 10 minut wiosłowania w górę rzeki znajdują się trzy wspomniane wyżej fale. Ale nie są to jedyne atrakcje tego odcinka Nilu. Znajdują się tam również liczne bystrza poprzedzielane płaskimi, leniwie płynącymi odcinkami rzeki.
Wybierając się na spływ Nilem korzystaliśmy z usług Boda Boda – taksówek motocyklowych. Wsiadaliśmy wtedy na motor (z kajakiem i wiosłem w jednej ręce, drugą trzymając się uchwytu z tyłu motocykla) i razem z kierowcą po wąskich błotnistych drogach przemierzaliśmy wioski oraz dżunglę, jadąc w górę rzeki. Czasami pakowaliśmy dwa kajaki na jeden motor, a drugim Boda Boda jechaliśmy w trzy osoby – kierowca, ja i Tomek.
Spływ zaczynaliśmy zazwyczaj przy tworzącym się na rzece „jeziorku”. Plotki głoszą, że mieszka tam ostatni w okolicy krokodyl. Ogromny, ale stroniący od ludzi – nauczony doświadczeniem swoich kolegów, którzy wylądowali w brzuchach tubylców lub na talerzach bogatych turystów.
Płynąc w dół rzeki owe „jeziorko” przeradza się w kilka bystrzy. Na jednym z nich znajduję się falo-odwój – „Super Hole” – nadający się zarówno do wykonywania freestyle’owych figur falowych, jak i odwojowych. Można tam poszaleć robiąc np. salta z kajakiem. Za kolejnym wypłaszczeniem znajdują się 3 potężne przełomy Nilu – Kalagala, Hypoxia i Itanda – najsłynniejsze bystrza na tym odcinku rzeki.
Kalagala jest wodospadem, w którym poprzez zwężenie w korycie rzeki płynie duża masa wody. Jego lewa strona wygląda przerażająco i nie życzyłabym nikomu, aby tam wpadł. Woda tuż za spadkiem cofa się z kilku metrów i wypłynięcie stamtąd wygląda na niemożliwe – aczkolwiek nikt z nas tego nie sprawdzał. Spływając prawą stroną nie ma takiego niebezpieczeństwa. Pozostaje tylko duży spadek i ogromna masa wody, co w połączeniu daje solidny zastrzyk adrenaliny. Gdy płynęłam tamtędy po raz pierwszy, podczas uderzenia o wodę złamałam wiosło. Komicznie wiosłując dwoma połówkami, spłynęłam poniżej do cofki. Kolega z Niemiec szybko wystrugał z drewna wzmocnienie i używając szarej taśmy prowizorycznie połączył obie połówki wiosła. I choć chłopaki zaproponowali mi zamianę wiosła, to resztę rzeki spłynęłam ze swoim – wyginającym się na wszystkie strony.
Drugą odnogą, tą najniebezpieczniejszą, jest Hypoxia. Jest tam parę miejsc, w których można zostać już na zawsze, chociaż przy sprzyjającym poziomie wody bywa spływana przez garstkę śmielszych kajakarzy. Przez nas jak na razie była omijana. Wystarczająco dużo emocji przysparza Itanda. To bystrze o ogromnej masie wody z potężnymi falami i odwojami. Do ostatniej wyprawy przenosiłam kajak lądem, ale tym razem postanowiłam się z nią zmierzyć.
Początek poszedł mi idealnie, spłynęłam pierwszy uskok bezbłędnie. Tam, gdzie niejednego kajakarza ustawiało do pionu i wywracało, mi poszło dobrze. Dalej przewiosłowałam na prawą stronę rzeki, a tuż przy mocno zlewającej się w ogromną dziurę wodzie lekko odpuściłam wiosłowanie myśląc, że jestem w idealnym miejscu. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko minęłam tworzące się z wody wzgórze, moim oczom ukazała się ogromna fala, którą miałam minąć z prawej. Wpadłam w sam jej środek, przemieliło mnie i wciągnęło z kajakiem na parę metrów pod wodę. Chwilę potem wypluło poniżej. Łapiąc oddech, lekko otumaniona i z walącym mocno sercem wróciłam na zaplanowaną wcześniej linię spływu. Po chwili byłam już na lekko falującej wodzie i z satysfakcją patrzyłam na ogromne bystrze za sobą. Było to niesamowite przeżycie (filmik z Itandy jest dostępny na moim profilu Facebookowym – /zofia.tula).
Wyspa Hairy Lemon oddalona jest o około 50 km od miasta Jinja. Choć przy głównej drodze znajduje się mnóstwo małych sklepików i targów, to Jinja jest najbliższym miejscem, gdzie można zrobić większe zakupy. Dotarcie do tego miasta też jest swoistą przygodą. Pierwszym krokiem jest wynajęcie Boda Boda, które zawozi nas do głównej – asfaltowej drogi. Zazwyczaj łączy się to z długimi pertraktacjami, dotyczącymi ceny przejazdu. Zaczyna się od „Muzungu price” – ceny dla białych, która jest 10 razy wyższa od zwykłej. Jeśli szybko pójdzie to po 15 minutach jesteśmy już w drodze, jeśli nie… to rozmawiamy drugie tyle czasu.
Gdy już dotrzemy do głównej drogi, łapiemy Matatu – małego busa jadącego prosto do Jinji. Tutaj cena jest niezmienna dla wszystkich, ale i komfort jazdy inny. W zależności od tego ilu jest chętnych na podróż, tyle jest przystanków i osób w środku. Zdarzyło nam się już jechać ledwo oddychając, dzieląc jeden fotel z dodatkowymi dwiema osobami, z małym dzieckiem na kolanach i wystającym poza pojazd managerem busa. Warto tu dodać, że każdy Matatu ma swojego kierowcę i managera, który przyjmuje pieniądze i wydaje resztę.
A już w samej Jinji jest kilka kawiarni, restauracji, masa sklepików z pamiątkami i nawet kilka markowych sklepów spotykanych w Europie. Jeździmy tam zazwyczaj złapać kontakt ze światem. Siadamy w kawiarni lub na obiedzie, próbując wysłać wiadomości przez zrywający się co chwilę Internet. Jeśli są to ostatnie dni w Ugandzie, zaopatrujemy się w duże ilości przepysznej kawy i herbaty, którą potem „przemycamy” w kajakach do Polski.
Niestety w tym roku miejsce to ma zniknąć. Na Nilu budowana jest tama i „nasze” fale, podobnie jak i wyspa Hairy Lemon znajdą się pod wodą, tworząc nowe jezioro zaporowe. W ostatnich latach jeździliśmy tam z Tomkiem prawie co roku. Gdy w Polsce szalała zima, wybieraliśmy się w podróż do słonecznej Ugandy, aby rozpływać się przed sezonem startów w zawodach. W zeszłym roku rozszerzyliśmy ofertę naszej kajakowej szkoły i nie polecieliśmy tam sami. Fajnie było uczyć na falach Nilu i pokazać innym to wspaniałe miejsce, które niestety niebawem zniknie. Szkoda. Mamy jednak wiele wspaniałych miejsc w Europie oraz nowe – jedno z naszych ulubionych w Argentynie, do których jeździmy i gdzie prowadzimy kursy. Jednak Uganda zawsze zostanie w naszych sercach jako światowa mekka freestyle’u kajakowego.
Tekst: Zofia Tuła
Zdjęcia: Tomasz Czaplicki i Zofia Tuła