Bałtyk ma MOC !
Uświadomiłem to sobie podczas jednego z tych pięknych słonecznych dni, które często nadchodzą po sztormowej pogodzie. Wyobraźcie sobie, że pośród wspaniałego otoczenia olbrzymich jak na Bałtyk fal, świecącego słońca i wiatru dmuchającego na całego, jesteś Ty, twój latawiec oraz deska – jesteście jednością. Linki z latawca dostarczają do ciebie każdą informację, jaką chcę Ci przekazać twój najlepszy przyjaciel na morzu czyli kajt. Czujesz najdrobniejszy szkwał, a ślizgając się na swojej ukochanej desce, ujeżdżasz każdą falę jak Winnetou dzikie mustangi !
Oczywiście ślizgasz się na desce typu wave, która wygląda jak deska do surfingu tylko jest nieco mniejsza i mniej wyporna. Nie ma też strapów (brak wiązań na desce), ponieważ zgodnie z maksymą im mniej tym więcej, a pływanie strapless wywołuje największą rozkosz.
Gdy tak płyniesz daleko od brzegu, przełamując grzbiety największych fal i widząc jak załamują się za tobą olbrzymie masy spienionej wody, czujesz się jak Posejdon. Naprawdę nie używam tutaj żadnej hiperboli. To stan który ciężko opisać, bo gdy w jednym ręką trzymasz tzw. bar, który służy do sterowania kajtem, a balansem ciała nadajesz kierunek ruchu, to czujesz się nawet więcej niż Posejdonem – czujesz jakbyś trzymał go na smyczy.
Tak jest do czasu, gdy popełnisz jakiś błąd – zlekceważysz chwilowy szkwał, zagapisz się bądź stracisz równowagę. Uwierz mi, morze wytknie Ci każdy błąd i zastosuje natychmiastową karę w postaci zrzucenia z dechy do wody, co czasami przy dużych prędkościach i silnych falach może być przyjemnością podobną do kilkusekundowego wejścia do pralki, gdy ta odwirowuje.
Na szczęście z każdej opresji można się uratować, a podstawą do tego jest krew zimna jak Bałtyk w lato i niedopuszczenie by latawiec wpadł do wody. Gdy mimo to warunki te nie zostaną spełnione, jest jeszcze parę opcji do wykorzystania. Po pierwsze, gdy latawiec już wpadnie do wody można spróbować postawić go szybko w górę. Jednak gdy nie posiadamy refleksu Johna Waynea oraz/lub przytapiające nas falę są dużą niedogodnością, możemy do niego podpłynąć (latawce mają pompowane tuby dzięki temu nie toną) i łapiąc go czekać aż morze wyrzuci nas na brzeg. Prędzej czy później morze powinno wyrzucić też deskę. Powinno…
Po odbyciu takiej lekcji konkluzja jest jedna: nawet jeśli trzymamy Posejdona na smyczy, to morze trzeba szanować. Po jakimś czasie każdy kajciarz się o tym przekonuje.
Zaklinacz wiatru – czyli od czegoś trzeba zacząć
No właśnie od czegoś trzeba zacząć, bo wchodzenie z latawcem na pełne morze po paru lekcjach nie jest najlepszym pomysłem. Tutaj kłania się nam nasza wspaniała Zatoka Gdańska, która daje niesamowite możliwości nauki.
Pierwszą zaletą jest jej płytkość – w wielu miejscach na zatoce można odejść nawet kilkaset metrów od lądu, a woda wciąż sięga nam do pasa. Jest przez to też troszkę cieplejsza niż na otwartym morzu. Co prawda nie jest to Morze Śródziemne, ale dzięki temu nie będziemy też wyjmować ostrych kolców ze stóp oraz nie poparzą nas meduzy.
Kolejnym plusem jest ukształtowanie Półwyspu Helskiego – do spokojnego pływania wiatr powinien wiać zawsze w kierunku lądu (on shore), ewentualnie wzdłuż niego – dzięki temu zatoka zabezpiecza wszystkie kierunki wiatrów i sprawia, że pływanie jest bezpieczne. Te cechy sprawiają że Półwysep Helski jest jednym z najlepszych spotów do pływania na świecie.
Dochodzimy tu do najważniejszego zagadnienia czyli właśnie wiatru, a z nim bywa różnie. Na polskim wybrzeżu nie występują stałe wiatry jak np. Passaty w Maroku czy wiatry termiczne jak w wielu krajach śródziemnomorskich. Statystycznie najbardziej wietrznie jest jesienią i wiosną, jednak temperatura wody nie jest wówczas przyjemna – coś za coś. Z kolei dobre warunki wietrze w lato to po prostu loteria. Niestety nieraz tak bywa, że zapowiada się zacny warun, pakujemy więc najmniejsze latawce, wyjeżdżamy wcześnie rano, a potem możemy co najwyżej zbudować zamek z piasku lub pooglądać jak ludzie pływają na wielkich latawcach, bo wiatru prawie nie ma. Nauczony doświadczeniem zabieram więc wszystkie latawce jakie posiadam.
By wyszkolić się do etapu, gdzie sami możemy szlifować swoje umiejętności wystarczy ok. 10 godzin w wodzie. W tym czasie powinniśmy nauczyć się sterować latawcem, wystartować go z wody, umiejętnie body-dragować tj. ustawić latawiec i swe ciało tak by płynąć pod wiatr, jak również utrzymać się na desce oraz – co najważniejsze – nauczyć się szacunku do wiatru.
Wiatr trzeba doceniać i należycie obchodzić się z kajtem, gdyż potrafi on wygenerować olbrzymią siłę. Na pewno przemknęło to przez głowę wszystkim tym, którzy podczas pływania wylądowali na drzewie, czy kilkaset metrów dalej niż planowali. W najlepszym wypadku nieumiejętne sterowanie latawcem może skończyć się jego zniszczeniem. W najgorszym – lepiej nie myśleć..
Po nauce podstaw, gdy umiemy już ostrzyć, a więc pływać pod wiatr, co w praktyce oznacza tyle samo co wrócić tam skąd wystartowaliśmy, możemy zacząć to co w tym sporcie najlepsze, czyli freestyle, wave, speed, wakestyle (niepotrzebne skreślić!).
Wybierz swą profesję
Odmian kitesurfingu jest kilka i po pewnym czasie odnajdziemy swoją ścieżkę. Warto spróbować wszystkiego. Jeżeli lubimy powietrze pod nogami, możemy szlifować umiejętności we freestylu. Dobrze opanowana sztuka latania pozwala wznieść się na wysokość nawet 5 metrów, przy czym zawodowcy skaczą nawet na 10-15 m! Istnieje wiele kombinacji w powietrzu, a próbować swoich sił w ich wykonaniu możemy już po ok. 20 godzinach pływania.
Sam freestyle dzieli się na kilka odmian takich jak: odlschool – gdzie do skoków wykorzystujemy energie fal i własnych nóg, wakestyle – czyli ślizganie się po boxach i przeszkodach ustawionych w wodzie, unhooked– czyli odczepianie latawca od haka po wybiciu i przeniesienie całej mocy latawca na ręce.
Jeżeli lubimy współzawodnictwo i sukcesy sportowe a przede wszystkim nie straszna jest nam duża prędkość to można zainteresować się odmianą race gdzie zawodnicy uczestniczą w wyścigach w pływaniu. Co ciekawe, ta dziedzina kajta ma znaleźć swoje miejsce na olimpiadzie.
Jeśli natomiast masz duszę wojownika i kochasz naturę to właśnie wave powinien zainteresować cię najbardziej. Poskramianie fal, spływy wzdłuż linii brzegowej i znajdywanie swoich secret-spotów to wspaniała mieszanka do odnalezienia swojej drogi w tym sporcie. Scena wave w Polsce jest niewielka i przy odrobinie samozaparcia i czasu można znaleźć się w czołówce polskich poskramiaczy fal Bałtyku.
Czy szczęście można kupić?
Można! Zestaw na początek tj. używana deska i latawiec z barem to wydatek rzędu 2000 – 3000 zł. Do tego dodajmy trapez i piankę czyli ok. 1000 zł i możemy już tylko czekać na wiatr ! Latawce dobiera się do wagi kajciarza jak również do warunków – tj. siły wiatru. Po pewnym czasie i dobrym opanowaniu kitesurfingu można pokusić się o dokupienie następnych dwóch latawców, co rozszerzy nam możliwości pływania, gdy wieje słabo, bądź gdy urywa głowę. Gdy skompletujemy sprzęt, potrzebujemy już tylko wiatru, a ten jest za darmo. Wypożyczenie zestawu kite z barem, trapezem i deską to koszt ok. 65 zł za godzinę lub 300 zł za dzień, co jest mało opłacalne bo za 5 dni pływania na pożyczonym sprzęcie możemy nabyć używany, ale już własny latawiec.
Kite spot
Kiedy od szczękania zębami i zmarzniętych dłoni w zimę wolimy piękne plaże, kryształową wodę i dużo pewnego wiatru, można przetestować naprawdę sporo świetnych miejscówek na całym świecie. Spotów do pływania jest mnóstwo – w końcu oceany zajmują ok. 71 % powierzchni całego globu. W Europie istną mekką do pływania jest hiszpańska Tarifa. Fajnego szaleństwa na wodzie można doświadczyć też we francuskim Leucate czy na Sycylii. Najlepsze miejscówki spoza Europy to roztańczona Brazylia, egzotyczny Wietnam, czy odległe Wyspy Zielonego Przylądka. Ostatnim odkryciem jest również Gwatemala, gdzie zarówno nowicjusz jak i stary wyjadacz znajdzie coś dla siebie. To tylko niektóre z niesamowitych miejscówek, które są siedzibą bogów wiatru. Na pewno do odkrycia jest jeszcze dużo lagun, wysp i własnych secret spotów.
Do zobaczenia więc na tych dalekich jak i polskich !
Mateusz Piotrowski